Razem z Wojtkiem i wydawcą książki Grzegorzem „Winylem” Mieczkowskim, którego zasługi w powstaniu tej publikacji są ogromne, odwiedziliśmy zaprzyjaźnioną redakcję „Jazz Forum”, by skorzystać z jej bogatego archiwum. Pomocne były też artykuły z kiedyś jedynego, poświęconego tematom muzyki lekkiej, miesięcznika „Jazz”.
Tych historycznych już dzisiaj, unikatowych dokumentów dotyczących czasów powstania i kształtowania się wrocławskich zespołów jazzowych, grup rockowych, ich muzyków oraz zespołów kabaretowych i estradowych u mnie i moich kolegów jest jeszcze mnóstwo. Może warto by stworzyć jakieś miejsce pamięci, aby te materiały dotyczące jednego tematu w jednym miejscu dla przyszłych pokoleń zachować?
A materiały pochodzące z PSJ, czy klubu Rura?
– Archiwa PSJ, a zwłaszcza Rury, to zupełnie inna opowieść, przekraczająca temat i rozmiar tego artykułu. Korzystaliśmy z prywatnych zapisków i fotografii dotyczących Rury, a Wojtek miał ich dużo, wszak brał w Rurze ślub i jakiś czas był tam barmanem. Ten słynny wrocławski klub jazzowy winien się doczekać własnego opracowania, bo był w tamtych czasach ewenementem.
Czyli szanse są, ale jeszcze trzeba się uzbroić w cierpliwość?
– Rura była samoistnym klubem festiwalowym. Tę rolę wcześniej spełniał klub studencki ZSP Pałacyk. Rola obu tych klubów w kształtowaniu festiwalowej atmosfery, integracji muzyków, miejsca spotkań i wspólnego muzykowania w trakcie jamów jest niebagatelna. Inicjatywa powołania festiwalu zrodziła się w jazz klubie mieszczącym się w Pałacyku. A co ciekawe, powstała w kręgu fanów jazzu, a nie muzyków. Tu należy też wspomnieć nieżyjącego mecenasa z ramienia ZSP finansów imprezy –Włodka Sandeckiego. Bez niego nie byłoby tegorocznego i żadnego jubileuszu, bo nie byłoby Jazzu nad Odrą.
Co było motorem napędowym Jazzu nad Odrą?
– Wrocław był miastem młodych, a młodzi to awangarda, taka, jaką wtedy była muzyka jazzowa. Dzisiaj mało kto wie, że 5 i 6 maja 1957 roku z okazji Dni Wrocławia w Sali Polskiego Radia odbył się I Ogólnopolski Przegląd Studenckich Zespołów Jazzowych zorganizowany przez wrocławskie Zrzeszenie Studentów Polskich. Niestety, nie doszło do kontynuacji imprezy, to nie był jeszcze czas na popularyzację, zwłaszcza wśród młodzieży, tej muzyki.
Skoro mowa o I Przeglądzie, to kto wygrał konkurs?
– Wyróżniono pięć zespołów: Drążek i Pięciu z Krakowa, Hot Seven z Łodzi, Koliber z Katowic, Modern Combo z Warszawy i Zespół Zabieglińskiego – także ze stolicy. Wśród wyróżnionych solistów znalazł się Zbigniew Namysłowski , a i jeden wrocławian – Bogdan „Bambino” Dominik.
Co uznaje pan za kluczowe?
– Powstanie Pałacyku w 1959 roku, klubu słynnego na całą Polskę. Podczas inauguracji grał kwintet pianisty Tadeusza „Errola” Kosińskiego. Jazz stanowił jedną z podstawowych działalności klubu. Do Pałacyku przeniósł się założony wcześniej przez Andrzeja Ciążyńskiego wrocławski Jazz Club przy studenckim klubie Od Nowa. Przekształcony w 1961 roku w Hot-Club został wkrótce uznany przez Federację Polskich Klubów Jazzowych za najlepszy w Polsce.
Kogo wymienia się za ojca, czy też ojców Jazzu nad Odrą?
– Ojców, jak zwykle bywa, było wielu. Jest taka anegdota, którą utrwaliłem w książce, jak to trzech studentów (wcześniej członków jazz klubu Od Nowa): Karol Maskos i Andrzej Żurek z Politechniki Wrocławskiej oraz Aleksander Fleischer z PWSSP czekało jesienią 1963 roku na katowickim dworcu na pociąg do Wrocławia. Z rozmów o jazzie i o tym, czy musimy słuchać jazzu jedynie z płyt, wywodziła się myśl, by stworzyć festiwal we Wrocławiu.
Dlaczego jazz tak dobrze funkcjonował w środowisku studenckim?
– Była to muzyka głównie środowiska studentów. Wymagała, w odróżnieniu od innych, popularnych wówczas gatunków (podobnie jak muzyka poważna) określonej wrażliwości i intelektualnego podłoża. Królująca w radio, czy masowo wydawana na płytach muzyka rozrywkowa, również big beat, nie cieszyły się wielkim powodzeniem wśród studentów. Dopiero inwazja rocka ten obraz trochę zmieniła.
Istotą festiwalu Jazz nad Odrą była część konkursowa i do dziś pozostała jego wyróżnikiem. Czy w pańskim przekonaniu konkurs był taką przepustką do innego świata?
– Do pewnego czas tak.
Czyli nie do końca.
– W pewnym momencie jazz tradycyjny stał się démodé, a nad jazzem nowoczesnym, w stylu bebop czy swing zapanowała grupa muzyków warszawskich. Była w zasadzie wtedy jedyną reprezentacją stylu na scenach i w środkach przekazu. Wynikało to też z tego, że karierę robiło się tylko w stolicy. Ci, którzy pozostawali w swoich miastach, nawet jeżeli byli dobrzy, to albo musieli zadowolić się sławą lokalną, albo tworzyli coś w rodzaju drugiej ligi. Tak było przez długi czas. Stąd przez wiele lat jury festiwalu to „warszawka”. Dopraszano i dodawano na okrasę lokalnego muzyka. Przez lata jury ewoluowało – byli jurorzy zagraniczni, znajdowali się w jury urzędnicy kultury i inne osoby dopraszane, często niewiele mające do powiedzenia w tych sprawach.
Jednak i festiwal, i konkurs były bardzo poważane.
– Na pierwsze festiwale zjeżdżała cała Polska. Jazz stawał się modny i bycie na Jazzie nad Odrą należało do towarzyskiego kanonu. Bywało, że pojawiało się we Wrocławiu kilkudziesięciu dziennikarzy. Były transmisje radiowe i telewizyjne. Zainteresowanie rosło, a bilety na festiwalowe koncerty rozchodziły się w mig. Kiedy festiwal zaczął już obrastać w piórka, pojawiły się koncerty międzynarodowych gwiazd jazzu. Powoli rosła ranga w katalogu muzycznych imprez polskich.
Z drugiej strony udział w części konkursowej (nie tylko moim zdaniem najważniejszej na festiwalu), zwłaszcza nagroda główna, otwierała młodym muzykom drogę do zawodowej kariery.
W ciągu tych lat Jazz nad Odrą ze studenckiej imprezy powoli przemieniał się w komercyjny festiwal. Tu zachodzi pytanie, czy wyszło mu to na dobre? Moim zdaniem, stracił. Mimo kolejnych sławnych dyrektorów, kolektywnych takich i owakich ciał, i programowych deklaracji, stał się (poza konkursem) zlepkiem mniej lub bardziej atrakcyjnych, często przypadkowych koncertów, lub przygotowanych przez poszczególnych muzyków koncertowych propozycji. Powstałe w innych polskich miastach liczne, podobne festiwale, będące „kopiami” Jazzu nad Odrą dodatkowo osłabiły rangę i znaczenie wrocławskiej imprezy, stanowiącej kiedyś przegląd i obraz kondycji polskiego jazzu. Oczywiście moje refleksje nie mają na celu deprecjacji JnO, w której choćby ze względu na wiek i choroby już nie uczestniczę. Staram się przywołać jej historię.
Co z programu pierwszych festiwali utkwiło Panu szczególnie w pamięci?
– Chyba oratorium jazzowe „Ziarnem tej ziemi” Aleksandra Mazura z tekstem Ryszarda Wojtyłły. To był absolutny ewenement i, jak do tej pory, wydarzenie, które nie powtórzyło się i pewnie nie powtórzy na Jazzie nad Odrą, biorąc pod uwagę sam pomysł, rozmiary utworu, liczbę wykonawców – wszystko. Na scenie Dużego Studia Polskiego Radia wystąpił ponad stuosobowy chór Carililon kierowany przez Piotra Ferensowicza, mała orkiestra symfoniczna, kwartet jazzowy, wybitna polska śpiewaczka Antonina Kowtunow, recytator Edward Lubaszenko plus efekty elektroakustyczne. Proszę sobie wyobrazić, że to było łącznie ponad 150 osób, które z trudem mieściły się na scenie. Dyrygował kompozytor, późniejszy profesor i kierownik katedry jazzu Akademii Muzycznej we Wrocławiu, Aleksander Mazur. Szacowne jury nie bardzo wiedziało, jak się do tego dzieła „ustosunkować”, według jakich kryteriów oceniać. Wrocław zawsze było stać na coś, co tylko tu mogło się wydarzyć.
Arcyciekawe są te, nie tylko muzyczne, historie. Jak środowisko jazzowe przyjęło tę publikację?
– Została doceniona, dostaliśmy nawet za nią nagrody – za formę wydawnictwa, za zapis dziejów polskiej kultury studenckiej, a ja za tę i pozostałe prace propagatorskie dostałem nagrodę miasta Wrocławia oraz stulecia ZAIKS-u.
Warto też przy tej okazji wspomnieć o telewizyjnych utrwaleniach Jazzu nad Odrą, czy to w formie zapisu koncertów, czy studiów festiwalowych. Dokumentował pan festiwal przez wiele lat swojej pracy redakcyjnej w TVP Wrocław. Ile mniej więcej powstało programów z JnO?
– Przez wiele lat, będąc redaktorem TVP Wrocław, dokumentowałem w formie reportaży, zapisów wizyjnych, felietonów do magazynów muzycznych, filmów itp. działalność kulturalną we Wrocławiu. Oczywiście, przez te lata Jazz nad Odrą miał tam odpowiednie jego randze miejsce. Powstały z pomocą koleżeństwa liczne studia festiwalowe, reportaże poświęcone poszczególnym festiwalom, transmisje oraz retransmisje koncertów na ogólnopolskie i lokalne anteny. Były programy okołojazzowe dotyczące kondycji zawodowej muzyka jazzowego, prezentacje sylwetek polskich i wrocławskich jazzmanów. Dzisiaj trudno mi zliczyć, ale z dosyć pobieżnego dokumentowania byłoby to ponad sto pozycji.
Tekst: Izabella Starzec,
Członkini SDRP DŚl