Historia petitowej linijki

Czy już wtedy planowałaś, że będziesz dziennikarką?

No właśnie, nie! „Kaktus” był ekscytującą przygodą, ale ja planowałam w tym czasie, że zostanę matematyczką (byłam w klasie matematyczno-fizycznej). Niemniej, w wyniku różnych oczarowań, tuż przed maturą zrobiłam nagły zwrot i w efekcie przystąpiłam do egzaminów nie na uniwersytecką matematykę, a polonistykę. Niezmienne pozostało tylko miasto – Wrocław, w którym „od zawsze” chciałam studiować i mieszkać. Podczas studiów, prócz innych fascynacji, pociągały mnie językoznawstwo i lingwistyka, mające wiele wspólnego z matematyką. I myślałam, że pójdę dalej w tym kierunku.

A jednak przyszłaś do „Wieczoru Wrocławia”, nieistniejącej już dziś wrocławskiej popołudniówki. 

W dniu, w którym obroniłam pracę magisterską, napisaną pod skrzydłami profesora Jana Miodka – a był to początek wakacji 1990 roku – moja współlokatorka ze studenckiego „Ołówka” uczyła się do swojego ostatniego egzaminu. Poszłam więc świętować do znajomych, którzy mieszkali w uniwersyteckim Hotelu Asystenta przy Wybrzeżu Pasteura. Od jednej z koleżanek usłyszałam: „Wieczór Wrocławia” zamieścił dziś anons, że szuka stażystów na wakacje. Może to, młoda, coś dla ciebie? Pamiętam, że nie wzbudziło to mojego zainteresowania, ale słowa te wróciły do mnie następnego ranka. Pod wpływem impulsu wsiadłam do tramwaju i pojechałam na Podwale 62, gdzie mieściły się wówczas redakcje wrocławskich gazet. Drzwi do sekretariatu „Wieczoru Wrocławia” były otwarte, więc weszłam bez pukania. Okazało się, że trafiłam na samego redaktora naczelnego (był nim Roman Rubin), który wychodził akurat ze swojego gabinetu, by zapytać o spóźniającego się gościa. Ledwie zdążyłam wspomnieć o obronionym właśnie dyplomie, gdy on spojrzał na zegarek i stwierdził: Świetnie. Kierownik działu miejskiego zgłaszał, że brakuje mu ludzi. I osobiście powiódł mnie piętro niżej, powierzając redaktorowi Janowi Wawrzyniakowi, który tego lata szefował największemu działowi wrocławskiej popołudniówki. Rzucił on okiem na piętrzące się na biurku faksy, wyłowił jeden z nich i mi go podał. Było to zaproszenie na konferencję prasową w Hali Stulenia (wtedy Ludowej), która miała się zacząć za… kwadrans. Zdążyłam, bo zawiózł mnie na nią redakcyjny kierowca, pan Janek Deptuch, dusza człowiek, znający redakcję od podszewki, a miasto jak własną kieszeń. Gdy wróciłam, dostałam miejsce przy biurku z maszyną do pisania, na której wystukałam tekst dziesięcioma palcami (bezcenna umiejętność, którą zdobyłam niegdyś trenując „na sucho” na klawiaturze wyrysowanej na kartonie). Następnego dnia wrocławianie mogli przeczytać pierwszy tekst podpisany moim nazwiskiem, a ja z każdym kolejnym dniem coraz mocniej zapuszczałam w korzenie w „Wieczorze Wrocławia”.

Długo czekałaś na etat?

Dostałam go już jesienią (w wakacje byłam „na wierszówce”), a zatem błyskawicznie, bo zwykle czekało się na to nie dwa-trzy miesiące, a tyleż lat. Ale to był rok 1990, czas wielkich zmian. Wiele się wtedy działo, szło nowe. A jednocześnie dane było mi jeszcze posmakować redakcji znanej dziś już tylko z opowieści, w której dziennikarskie szlify zdobywało się w relacji mistrz-uczeń. Sercem „Wieczoru” był sekretariat, w którym królowała pani Grażyna Podniesińska, potrafiąca zapanować nad wszystkim, a przy tym bardzo wszystkim, a młodym adeptom dziennikarstwa szczególnie, życzliwa. Pomiędzy redakcją przy Podwalu a drukarnią w Prasowych Zakładach Graficznych przy ul. Piotra Skargi (i nie tylko, rzecz jasna) kursował goniec (albo gończyni). 

Makiety gazetowych stron tworzyli szefowie działów, używając do tego linijek zwanych petitowymi (petit to stopień pisma równy ośmiu punktom typograficznym, na linijce były też inne miary – nonparel, garmond, cycero; znowu matematyka!). Oni adiustowali też teksty, czyli nanosili dyspozycje dla zecera, wysoko wykwalifikowanego pracownika drukarni, który odręcznie składał czcionki, a dzień zaczynali od przeglądania przyniesionych z drukarni przez gońca lub gończynię szczotek, czyli roboczych odbitek stron. Tego wszystkiego, a przede wszystkim dziennikarskiej rzetelności i odpowiedzialności, uczył nas, młodych reporterów, redaktor Tadeusz Emerling, dziennikarz z wieloletnim doświadczeniem, świetny fachowiec, jeden z współtwórców „Wieczoru Wrocławia”. A pierwszy numer tej lubianej przez wrocławian popołudniówki pojawił się w kioskach 3 kwietnia 1967 roku. Jej pierwszym redaktorem naczelnym był człowiek legenda, Ryszard Skała, znany mi już tylko z opowiadań. W swych najlepszych latach „Wieczór” miał ponad sto tysięcy (!) piątkowego nakładu i po czterdzieści tysięcy nakładu w pozostałych dniach.

Kawał historii…

Wspominam o tym, bo ubywa osób, które pamiętają klimat takiej dawnej redakcji. Mnie dane było doświadczyć jego powiewu, nim nastały czasy komputerów, telefonów komórkowych, fotograficznych aparatów cyfrowych, druku offsetowego. I idę o zakład, że niewielu moich młodszych koleżanek i kolegów wie na przykład, dlaczego robocze odbitki stron były nazywane szczotkami. Ja widziałam, jak powstają, bo bywało, że przybiegałam późnym wieczorem lub wczesnym rankiem bezpośrednio do pokoju depeszowego-korektorskiego w drukarni z jakimś newsem, a potem obserwowałam, jak zecer składa mój tekst i dostawałam mokrą jeszcze od farby odbitkę szpalty (pierwszy, surowy skład). Odbitka powstawała w ten sposób, że do złożonej przez zecera i lekko posmarowanej farbą drukarską szpalty przykładano papier i klepano go specjalną szczotką. Stąd nazwa takiej odbitki – szczotka.

Wspominasz te czasy z nostalgią?

To był inny świat i ja tego nie wartościuję – nie lepszy, nie gorszy, po prostu inny. „Wieczór Wrocławia” zniknął z rynku przed dwudziestu laty, dawne Prasowe Zakłady Graficzne przy ul. Piotra Skargi zostały wyburzone (na ich miejscu stoi Biurowiec Dominikański), nie ma pracujących w ołowiu zecerów, którzy byli prawdziwymi artystami, nikt nie tworzy gazetowych stron przy pomocy petitowej linijki, co ja jeszcze robiłam. Czy do tego świata tęsknię? Nie tęsknię, ale mam go w sercu, jest on częścią mojej historii. Wtedy byłam w takim miejscu, dziś jestem w innym i bogata w tamte doświadczenia tworzę dalej swoje życie. Ale mam na dnie szuflady ową linijkę, którą kupiłam za dwa złote, gdy redakcja wyprzedawała przestarzały sprzęt. Pokazywałam ją ostatnio szesnastoletniej córce, tłumacząc, do czego służyła. Łamiąc przy jej pomocy gazetowe kolumny należało być niezwykle precyzyjnym, bo przecież skład był w ołowiu. 

Na początku dziennikarskiej drogi byłaś reporterką miejską. A potem?

Wciąż pracując jako reporterka, byłam jednocześnie zastępczynią kierownika działu miejskiego (czasowo jego szefową), a w ostatnich latach istnienia „Wieczoru” publicystką piątkowo-niedzielnych wydań magazynowych. Potem związałam się z warszawskim Centrum Rea, wydawcą m. in. miesięcznika „Czwarty Wymiar” i dwumiesięcznika „Natura i Ty”. Od 2007 roku byłam sekretarzem redakcji we Wrocławskiej Fabryce Prasowej, w której pracowałam – z przerwą na urlop macierzyński i wychowawczy – do końca jej istnienia. Obecnie jestem freelancerką, na stałe współpracuję z miesięcznikiem „Czwarty Wymiar”, który od kilku lat ma nowego wydawcę – Wydawnictwo Kobiece.

Jak długo jesteś członkinią Stowarzyszenia Dziennikarzy Rzeczypospolitej Polskiej?

Sprawdziłam to przed naszą rozmową – od stycznia 1995 roku, czyli od niemal 29 lat.

Przed nami kolejne święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok. Mogę prosić o życzenia od Ciebie dla nas wszystkich?

Pisząc ostatnio tekst o współczesnych alchemikach do „Czwartego Wymiaru”, przytoczyłam słowa Deepaka Chopry, lekarza, filozofa i autora bestselerowych książek z zakresu rozwoju osobistego, który w „Drodze duchowego czarodzieja. Kreuj życie, jakiego pragniesz” pisze, że „alchemia to tak naprawdę słowo kod. Kryje się pod nim przekształcanie ludzkich istot w złoto, transformacja podstawowych cech, takich jak strach, ignorancja, nienawiść, wstyd, w znacznie cenniejsze rzeczy: miłość czy spełnienie”. A także: „Fakt, że żyjesz, oznacza, że możesz mówić, co tylko zechcesz, być, kimkolwiek zechcesz, i robić to, czego tylko pragniesz”. I tego nam wszystkim życzę.

Dziękuję za rozmowę
Ryszard Mulek

Przeczytaj lub POBIERZ