MENU:
Strona główna
|
Aleksander
Kubisiak (1929–2001) Piszę ten tekst w smutku i w gniewie. Smutny jestem, bo umarł mój kolega i przyjaciel, redaktor Aleksander Kubisiak. Pochowany został w ostatni poniedziałek na cmentarzu Grabiszyńskim. Do grobu odprowadzili Go: żona, syn, siostra, dalsza rodzina, przyjaciele, garstka kolegów, sąsiedzi. Wśród kolegów znajdował się m.in. Misio M., z którym Olek, świeżo po studiach na Akademii Ekonomicznej, pracował w 1948 roku we wrocławskim oddziale Polskiej Agencji Prasowej. Tak jest: ponad pół wieku trudził się Olek dziennikarstwem. Kiedy był tuż po ślubie z Hanią, wzięli Go do wojska. Był tam podporucznikiem w kwatermistrzostwie. W samym zenicie stalinizmu w Polsce, na początku lat 50., nagle Go aresztowano i posadzono na najgłębszym piętrze aresztu śledczego w podziemiach gmachu Informacji Wojskowej w Alejach Niepodległości w Warszawie. Przesłuchiwano Go przez wiele miesięcy. W związku z jakąś sprawą odpryskową w intrydze przeciw wyższym polskim wojskowym kazano Mu się przyznać do utworzenia tajnej organizacji w celu obalenia ustroju. Kiedy mimo tortur nie wymienił żadnego nazwiska innych członków tajnej organizacji – bo jej nie było – postawiono Mu zarzut, że kierował jednoosobową wrażą strukturą i w procesie, który odbył się pod celą, skazano Go na wieloletnie więzienie. Nie pamiętam, jaki dokładnie dostał wyrok, bo Olek o tym czasie nigdy specjalnie wylewnie nie chciał opowiadać. To raczej od czasu do czasu, zupełnie przypadkowo, wydobywał ze swej świadomości różne epizody. A to siadając w głębokim fotelu mówił, że to wygodniejsze niż odwrócony zydel wchodzący do tyłka, a to pod prysznicem na basenie wspominał, że to przyjemniejsze niż stanie po oblaniu kubłem zimnej wody przy otwartym oknie w czasie mrozu. Tak „kapał” opowiastkami z tej swojej „kryminalnej przeszłości”. Siedział w więzieniu przy Rakowieckiej, w pawilonie przeznaczonym dla szczególnie niebezpiecznych wrogów Polski Ludowej. Celę dzielił m.in. z Władysławem Bartoszewskim, który po latach odwiedzał Go we Wrocławiu. W okolicach października 1956 roku został zwolniony i wtedy, gdy przyszedł do pracy w redakcji niemieckojęzycznej „Arbeiterstimme” (Olek, rodem z Łodzi, znał niemiecki, w czasie okupacji pracował jako goniec w firmie zarządzanej przez okupantów i – jak wielu innych – odszkodowania nie doczekał!), zaczęło się nasze koleżeństwo. W następnym roku przeszliśmy obaj do „Gazety Robotniczej”, pracując zrazu w dziale zagranicznym, gdzie wspólnie napisaliśmy dokumentacyjną serię reportażową „Śladami Charlsa Wassermanna”. W tymże 1957 roku został w pełni zrehabilitowany. Ważniejsze były narodziny syna – Grzegorza, dziś lekarza. Olek po magisterium w AE (przedtem były tylko studia 3-letniie) zajmował się już wyłącznie problematyką ekonomiczną, także wtedy, gdy razem po sierpniu 1980 roku awansowaliśmy w redakcji – był zastępcą redaktora naczelnego i moim najbliższym współpracownikiem. Potem sam został szefem tej gazety i kierował nią, aż naraziwszy się kolejny raz instancji wojewódzkiej – odszedł na emeryturę tuż przed nastaniem demokracji. I jak każdy z krwi i kości dziennikarz, nie usiedział w domu nad pamiętnikiem, lecz jął się spokojnej pracy jako redaktor kwartalnika poświęconego złotnictwu. Śmierć przerwała Mu robotę przy kolejnym numerze tego pięknego wydawnictwa. Wśród kolegów żegnających Go w ostatni poniedziałek byli Jego współpracownicy z działu ekonomicznego – Jarek K. i Adam K. Była Jego zastępczyni z czasów kierowania gazetą – Maryśka B. Był Józek B. – sekretarz redakcji. Była szefowa „Magazynu Tygodniowego”, do którego stale pisał – Krystyna N. z mężem, był kolega jeszcze z łódzkich czasów Janusz P., też z małżonką, był dawny dyrektor wydawnictwa i kilkoro koleżeństwa ze „Słowa Polskiego”. Byli dawni (równolegle z Nim kierujący pismami) naczelni „Słowa Polskiego” i „Wieczoru Wrocławia” – Romek G. i Wojtek S. Pożegnał Olka też ostatni sekretarz propagandy KW, red. Stanisław P. Był pan Bernard, działacz ludowy i jego sąsiad z ogródków działkowych. Poza Andrzejem B., ostatnim przed przekształceniem naczelnym GR i obecnym felietonistą „Gazety Wrocławskiej”, nikogo z tej redakcji przy grobie dawnego redaktora naczelnego „Gazety Robotniczej” nie widziałem. Olek był jednym z trzech naczelnych GR (w sumie było nas w latach 1948–1990 siedmiu), który już nie napisze żadnej linijki na swoim „łuczniku”, nie wyda żadnego numeru jakiegokolwiek pisma. Nie przyjedzie już więcej wypocząć w cieniu kasztana rosnącego przy mojej chałupie nad Widawą. Już nigdy też nie krzyknie pod adresem rządzących tak, jak to zrobił w wiosną 1982 roku, gdy zobaczywszy tyralierę ZOMO idącą na demonstrującą młodzież zawołał z całych sił: „Panowie, czyście zwariowali?” Po tym swoim politycznym kryminale w czasach głębokiego stalinizmu poza niewątpliwym, skrzętnie chowanym w zakamarkach niepokornej duszy żalem z powodu rozłąki z Hanią i niepotrzebnych cierpień w śledztwie, nie nosił w sobie, jak myślę, nienawiści do tamtych czasów. Zawsze poważny i po swojemu ostrożny, przywdziewając często maskę cieniutkiej kpiny z wszystkich i wszystkiego, poszukiwał swoją publicystyką możliwości wydobycia jakiejś racjonalności ekonomicznej w planowej gospodarce, a gdy nastały już czasy wolnego rynku w rodzimym wydaniu, mówił, że nie o to chyba chodziło. Często w ubiegłych latach o tym rozmawialiśmy, ostatni raz w lutym. Gazeta, której poświęcił ponad 30 lat swego życia, nie zdobyła się na wspomnienie o swoim dziennikarzu. To znamienny dowód na to, jak GR się odkształciła. Julian
Bartosz * Aleksander Kubisiak spoczął 23 kwietnia 2001 roku na cmentarzu Grabiszyńskim. |
______________________________
Stowarzyszenie Dziennikarzy RP - Dolny Śląsk
Podwale 62, 50-010 Wrocław, tel./tel 48-71 341 87 60
Konto: nieaktualne o/Wrocław nieaktualne
sdrp.wroc@interia.pl