MENU:

Strona główna
Aktualności
Działalność
Statut
Władze
Członkowie
Zmarli 
Archiwum
Pobierz
Forum
Książki 
Gratulujemy 
Linki

 

Mariusz Czułczyński (1952 - 2002)

Odszedł

     Wczoraj [24 III 2002] dowiedzieliśmy się, że zmarł Mariusz Czułczyński. Przepracowaliśmy razem w Słowie Polskim kilkanaście lat.

     W tym czasie zjeździliśmy razem chyba cały Dolny Śląsk, obsłużyliśmy mnóstwo imprez muzycznych i wizyt ważnych osobistości. To była praca, w której trudno się było nudzić. Także dzięki Mariuszowi, którego drugą pasją, oprócz robienia zdjęć, była rozmowa.

     Choć być może była to ciągle jedna i ta sama pasja, bo rozmawialiśmy najczęściej właśnie o zdjęciach, fotografowaniu i aparatach fotograficznych. A nie rozmawialiśmy o tym właściwie tylko wtedy, kiedy Mariusz zdjęcia robił.

     A robił je znakomicie. Zwłaszcza utrzymane w jazzowym klimacie portrety muzyków, nad wyraz realistyczne polityków i impresjonistyczne niemal pejzaże. Te rozmowy były ciekawe także dlatego, że miał Mariusz łatwość nawiązywania kontaktów z tymi, których fotografował. I miał zwykle potem znowu mnóstwo anegdot do opowiedzenia o tym, co Mu się przy tej okazji zdarzyło. Dlatego trudno mi uwierzyć, że już nigdy nie usłyszę jak mówi: – Chodź na kawę. Zapalimy, coś ci powiem…

     Nigdy nie usłyszę, ale nigdy tego nie zapomnę.

     I myślę, że będzie tego brakować wszystkim, którzy mieli okazję kiedykolwiek z Nim pracować.

Marek Nikodemski
Słowo Polskie

25 III 2002


Żegnaj, Mariuszu!

     W sobotę 23 marca razem z Mariuszem Czułczyńskim wracaliśmy z targów budownictwa we wrocławskiej Hali Ludowej. Rozstałem się z Nim słowami: – Cześć! Do zobaczenia w poniedziałek! W niedzielę Mariusz już nie żył.

     Przed oczyma mam ciągle Jego charakterystyczną sylwetkę. Nieduży, brodaty, z pękatą torbą na ramieniu wypełnioną sprzętem fotograficznym. Był powszechnie znany i lubiany. Wszędzie było Go pełno – na oficjalnych uroczystościach, na ważnych wydarzeniach gospodarczych i kulturalnych, na stadionach i w halach sportowych, na ludnych ulicach, gdzie uwieczniał kipiące wokół życie.

     A sam przeżył niespełna 50 lat. Odszedł od nas nagle w pełni sił twórczych. Fotografowanie było nie tylko Jego zawodem, ale i wielką pasją, której oddawał się z ogromnym zaangażowaniem. Prawie 20 lat przepracował w redakcji Słowa Polskiego, od ubiegłego roku był fotoreporterem naszej redakcji. Ale Jego zdjęcia znali także czytelnicy wielu innych pism, współpracował m.in. z Moim Domem, Odrodzeniem, Sportowcem. Był nie tylko doświadczonym fotoreporterem prasowym, ale utalentowanym autorem fotografii artystycznej. Miał w swoim dorobku szereg wystaw, żeby wymienić tylko: „Rodzi się człowiek”, „Piękno i sława”, „Suprema lex”, „Maraton Wrocław”, „Pejzaż intymny” czy „Impresje paryskie” zorganizowane pod patronatem naszej redakcji. Ciągle pasjonowały Go innowacje, nowinki Jego zawodu. Ostatnio zajął się fotografowaniem w podczerwieni.

     Pozostały po Nim tysiące artystycznych i reporterskich fotografii, w tym te ostatnie, zakwalifikowane do druku, także to na okładce bieżącego numeru NGD – PULS REGIONÓW, na której uwiecznił swego ukochanego wnuka. Pozostawił w żałobie rodzinę, ale również nas wszystkich – Jego przyjaciół. Wierzę, iż wśród nas żyć będzie pamięć o Mariuszu Czułczyńskim – człowieku przyjaznym, życzliwym, pasjonacie swego zawodu.

Bruno Brożyniak
NGD – PULS REGIONÓW

Nr 5–6 (30–31), kwiecień – maj 2002


Ostatnia okładka NGD – PULS REGIONÓW wykonana przez Mariusza;
pozował Mu do niej (z pełną, jak widać, znajomością tematu) Jego ukochany wnuk Kacper.


Kadry z pamięci

     Marzec 2002 roku, późny niedzielny wieczór. Niespodziewany dźwięk telefonu i... ze słuchawki płyną słowa: Mariusz nie żyje. Nie rozumiem... Co? Jak? Gdzie? Kto nie żyje? Dopiero po dłuższej chwili i paru wyjaśnieniach dociera do mnie, że nagle, niemal z minuty na minutę, odszedł ktoś, z kim jeszcze wczoraj piłam kawę we wrocławskiej kawiarni Pod Gryfami: człowiek przez duże C, Przyjaciel, Fotoreporter, Artysta Mariusz Czułczyński. To było wprost nie do uwierzenia. Kilka dni wcześniej byliśmy wspólnie ­oczywiście, jak zwykle w pracy – na wernisażu wystawy prac znajomej plastyczki. W sobotę robił zdjęcia na targach budowlanych we wrocławskiej Hali Ludowej, a teraz nie było Go już wśród nas. Pożegnał się ze światem żywych tak, jak chciał – szybko i prawie w biegu. Wszak nieraz wcześniej w rozmowach przy kawiarnianym stoliku wyrażaliśmy życzenie, że jeśli już przyjdzie nam stąd odejść, to niech to nastąpi... No właśnie, niech to będzie jak nagły wyjazd w teren czy wyjście z domu po otrzymaniu informacji, że natychmiast trzeba coś sfotografować. Rzeczywiście tak się stało, lecz tym razem dla Mariusza Czułczyńskiego była to podróż bez powrotu, w którą udał się sam i na zawsze.

     Urodził się 15 sierpnia 1952 r. w Chełmie Lubelskim. W wieku trzech lat przybył do Wrocławia, gdzie zamieszkali Jego rodzice. W tym też mieście ukończył Technikum Kolejowe, a następnie zaczął pracować w Wytwórni Filmów Fabularnych jako fototechnik i zarazem fotosista. W 1976 r. złożył egzamin we wrocławskiej Izbie Rzemieślniczej, uzyskując tytuł fotografa. Kwalifikacje te pozwoliły Mu podjąć pracę w charakterze technika fotografa w Instytucie Historii Architektury i Sztuki Politechniki Wrocławskiej, skąd przeniósł się do Wojewódzkiego Biura Planowania Przestrzennego we Wrocławiu. Ale Jego ambicje fotograficzne sięgały dalej. Udało się Mu je urzeczywistnić w czerwcu 1982 r., gdy zaczął pracować jako dziennikarz fotoreporter we wrocławskim dzienniku Słowo Polskie. Z redakcją tą był etatowo związany przez blisko dwadzieścia lat, czyli do grudnia 2000 r. Jednocześnie współpracował z wieloma innymi dziennikami i czasopismami, a wśród nich m.in. z Moim Domem, Sztandarem Młodych, Sportowcem, Odrodzeniem i Cogito. Jego ostatnim miejscem pracy był dwutygodnik Nowa Giełda Dolnośląska. Zmarł 24 marca 2002 r.

     Zajmował się fotografią reporterską, reklamową i artystyczną. Uczestniczył w wielu wystawach krajowych i zagranicznych, spośród których najważniejsze to Rodzi się człowiek (Wrocław, Sztokholm, Kopenhaga), Pejzaż intymny (Wrocław, Singapur, Paryż), Piękna i słaba (Wrocław, Jelenia Góra, Kraków), Powódź we Wrocławiu, Paryskie impresje (Wrocław). W Jego dorobku twórczym znalazły się też ilustracje fotograficzne do książek Adama Słodowego, wydawnictw NOT dotyczących parków, ogrodów i domów, Księgi Guinnessa 2000 i pamiętników Mieczysława F. Rakowskiego.

     Spuścizna to ogromna, lecz rozproszona w świadomości wielu osób oraz bibliotecznych archiwach, gdzie spoczywają zszywki prasowych tytułów, dla których Mariusz Czułczyński fotografował. Tych ostatnich było sporo, lecz przez wiele lat swego zawodowego życia “Czułek” – bo tak Go zwali przyjaciele – był fotoreporterem przede wszystkim Słowa Polskiego. Dla potrzeb tej właśnie redakcji robił nie tylko portrety słynnych postaci i zwykłych rozmówców, także zdjęcia o tematyce sportowej, kulturalnej, obrazujące codzienne życie Wrocławia i regionu dolnośląskiego, tudzież realizował fotoreportaże o różnej tematyce. Nie było takiej pory dnia czy nocy, kiedy nie pospieszyłby do pracy. Wystarczył jeden telefon i już – wraz ze swą nieodłączną, pełną aparatów i obiektywów, wielką torbą na ramieniu – wsiadał w samochód, taksówkę bądź tramwaj i udawał się tam, gdzie właśnie trzeba było coś istotnego sfotografować. Przybywał na miejsce i rzucał się w wir pracy, co nie przeszkadzało Mu rozmawiać z fotografowanymi osobami oraz licznymi znajomymi, bo chyba wszędzie miał ich bez liku. Osoby fotografowane ufały Mu i nie uciekały przed Jego obiektywem, dbał bowiem zawsze o to, by pokazać je takimi, jakimi są, i zbytnio nie naruszyć ich prywatności. Ta ostatnia z wyznawanych przez Mariusza zasad przysparzała Mu zresztą sporo problemów. Wszak, szczególnie ostatnimi laty, redakcyjni szefowie żądali coraz częściej “dowcipnych ujęć” oraz “pikantnych” szczegółów. Wtedy “Czułek”, który w swej pracy nader cenił rzetelność oraz profesjonalizm, protestował i na ogół – po mniej lub bardziej ostrej wymianie poglądów – stawiał na swoim.

     Zdecydowanie bardziej od codziennej bieganiny, do jakiej sprowadza się dziś w większości życie zawodowe pracujących w dziennikach fotoreporterów, cenił sobie Mariusz wyjazdy w teren lub realizację tematycznych fotoreportaży. To była Jego prawdziwa pasja. Zaczynało się od tego, że wspólnie z piszącym dziennikarzem wynajdywali problem, który pragnęli pokazać. Kiedy było już wiadomo co, gdzie i kiedy, trzeba było przekonać redakcyjnych szefów, że warto się zająć takim właśnie tematem. Po uzyskaniu ich akceptacji pozostawało jeszcze kilka telefonów i można było wyruszyć do pracy. Tu zaczynało się najważniejsze – dobór oraz wykonanie takich ujęć i kadrów, które same niosłyby w sobie informację bądź wspierały stwierdzenia zawarte w tekście dziennikarskim. Mariusz potrafił odnaleźć i wykonać je bezbłędnie, często służąc piszącym koleżankom i kolegom swą wiedzą i doświadczeniem. Robił wiele zdjęć, a później wraz z autorem tekstu wybierali najtrafniejsze spośród nich. Bywało, że przy okazji takiego wyboru dochodziło do ostrych kontrowersji i trzeba było iść na kompromis.

     Takich kompromisów w naszej wspólnej pracy z Mariuszem było wiele. Udawało się je osiągać, ponieważ współpracowaliśmy ze sobą przez wiele lat i z czasem rozumieliśmy się już niemal w pół słowa. Owo zrozumienie obejmowało zresztą nie tylko czysto warsztatowe elementy pracy redakcyjnej. Wystarczy choćby wspomnieć, jak bez umawiania się przychodziliśmy – On w garniturze, a ja w eleganckiej sukni, na wymagające tego rodzaju ubioru imprezy: premiery, festiwale, pokazy mody, kiedy indziej sportowo i na luzie wyruszaliśmy w milickie lasy czy na turystyczne szlaki. Nie było też problemów z wzajemnym odnalezieniem się w wielkomiejskim krajobrazie Wrocławia, co okazało się szczególnie ważne, gdy współpracowaliśmy nadal, choć nie byliśmy już związani z tą samą redakcją.

     Najtrudniej było zastać Mariusza w domu, gdzie pojawiał się na ogół dopiero wieczorem, by spędzić kilka chwil z żoną, córką, ukochanym wnuczkiem Kacprem oraz wyprowadzić na spacer wielkiego kaukaskiego owczarka, coś zjeść i wreszcie pospać. Wiadomo natomiast było, że spotkać Go można tam, gdzie coś istotnego działo się w mieście: w ratuszu, na lotnisku, w szpitalu, teatrze, w jakimś urzędzie, na boisku czy w hali sportowej. Często charakterystyczną sylwetkę brodatego “Czułka” z wielką torbą reporterską wyśledzić można było na wrocławskim Rynku lub spotkać Go pijącego kawę z własnej filiżanki w ogródku kawiarni państwa Horszowskich bądź “na kanapie” w jej wnętrzu. Tam właśnie przysiadali się do Mariusza liczni znajomi, by wspólnie snuć plany na najbliższe godziny i odległą przyszłość.

     Dzisiaj Mariusza Czułczyńskiego nie ma już wśród nas. Jego doczesne szczątki spoczęły na cmentarzu Osobowickim we Wrocławiu. W ostatnią drogę odprowadziło Go liczne grono przyjaciół i znajomych. Nie brakowało wśród nich osób, które nie do końca były w stanie uwierzyć w to, co się stało, i ciągle oczekiwały, iż zza któregoś z cmentarnych pomników wyjdzie Mariusz z aparatem w dłoni i jak zwykle zacznie fotografować. Ja nadal – przechodząc przez Rynek – łapię się na tym, że wypatruję znajomej sylwetki “Czułka” fotografującego jakiegoś ulicznego grajka czy siedzącego w ogródku kawiarni Pod Gryfami.

Ewa Han
Kalendarz Wrocławski 2002


     Pożegnaliśmy Mariusza 29 marca 2002 r. na cmentarzu Osobowickim we Wrocławiu.

______________________________
Stowarzyszenie Dziennikarzy RP - Dolny Śląsk
Podwale 62, 50-010 Wrocław
tel./tel 48-71 341 87 60
sdrp.wroc@interia.pl