MENU:

Strona główna
Aktualności
Działalność
Statut
Władze
Członkowie
Zmarli 
Archiwum
Pobierz
Forum
Książki 
Linki

 

Mój ojciec miałby dziś 100 lat

     Bronisław Winnicki urodził się 16 lipca 1904 roku we Lwowie. Pogodził się z realiami politycznymi i geograficznymi i jednym z pierwszych pociągów repatriacyjnych, w styczniu 1945 roku, wyjechaliśmy do Krakowa, a stąd przez Legnicę do płonącego jeszcze Wrocławia. Na to zrujnowane miasto ojciec przelał całą swoją miłość i entuzjazm twórczy człowieka w średnim wieku, któremu pochodzenie, przekonania i wojna odebrały radość młodości.

     Już w wieku szkolnym związał się z lewicową organizacją OM TUR - młodzieżówką PPS, co było powodem, że na różnych manifestacjach obrywał po łbie pałą, nie tylko za swój nos. Był człowiekiem oświecenia, o olbrzymiej erudycji, świetnej pamięci i encyklopedycznej wprost wiedzy. Poza niedokończonymi politechnicznymi studiami chemicznymi ukończył polonistykę oraz germanistykę, tę ostatnią opartą na świetnej znajomości niemieckiego wyniesionej ze znanego wiedeńskiego Gymnasium Theresianum.

     W przedwojennym Lwowie ojciec tylko sporadycznie zamieszczał w prasie publikacje - najczęściej recenzje z wydarzeń kulturalnych. Był głęboko kompetentnym teatrologiem, ale łagodnym recenzentem, co dało się w pełni ocenić dopiero po działalności w prasie wrocławskiej. O stałą pracę dziennikarską udało mu się zahaczyć dopiero po wybuchu wojny; kiedy to zarówno za tak zwanych "pierwszych Ruskich" (1939-41), jak też drugich (od lipca 1944) pracował we Lwowie w dzienniku "Czerwony Sztandar".

Desant z Krakowa

     Po przyjeździe do Krakowa ojciec podjął współpracę z PPS-owską gazetą "Naprzód" i przez kontakty partyjne znalazł się w ekipie doktora Drobnera przygotowującej się do "desantu" na Wrocław. Misją ojca było utworzenie dolnośląskiego oddziału agencji POLPRESS i rozpoczął ją już w Legnicy. Po zajęciu przyczółków w północnej części Wrocławia, ojciec chwycił pierwszy z brzegu dwukondygnacyjny dom-klocek przy ul. W. Pola, silnie spękany od licznych bomb. Ten brak zachłanności został nam odpłacony przez los, gdy inni, zaradniejsi, lądowali po 1948 roku w areszcie, głównie po to, aby można było ich rodziny wysiedlić z pięknych willi na Karłowicach.

Z prasy do kroniki filmowej

     Ojciec był niekwestionowanym twórcą prasy wrocławskiej, zakładając pierwszy dziennik PPS, który niegramatycznie nazwano, za krakowskim pierwowzorem, "Naprzód Dolnośląski". Został on wkrótce przekształcony w bardziej popularny "Wrocławski Kurier Ilustrowany", który ukazywał się do wchłonięcia PPS przez PPR po zjednoczeniu w grudniu 1948 roku. Zapewne właśnie lekki charakter tego dziennika i ojca publicystyka, głównie kulturalna, spowodowały, że został potraktowany wyjątkowo łagodnie i wylądował na stanowisku kierownika oddziału Polskiej Kroniki Filmowej, gdzie - jak mawiał: "przezwyciężał skutecznie odchylenia prawicowe".

Wrócił tylnymi drzwiami

     Do prasy udało się powrócić ojcu, jak mawiał, "tylnymi drzwiami", pracując najpierw w redakcji nocnej "Słowa Polskiego", a później, dzięki świetnej znajomości niemieckiego, trafiając do redakcji jedynego wtedy w kraju dziennika mniejszościowego "Arbeiterstimme", którego został naczelnym, po zawieruszeniu się poprzednika za granicą. Później, w miarę kurczenia się mniejszości niemieckiej, dziennik przekształcono w tygodnik "Die Woche in Polen", by zaprzestać jego wydawania chyba w 1957 roku.

Po pierwsze uczciwy

     Szczytowy okres ojca aktywności zawodowej to dekada 1956-65, w której był zastępcą naczelnego "Gazety Robotniczej", a następnie naczelnym "Słowa Polskiego". Był też organizatorem i wieloletnim prezesem dolnośląskiego oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Ojciec był członkiem PZPR, ale ci, którzy go znali, a część z nich jeszcze żyje, wiedzą, że był człowiekiem głęboko ideowym, niezwykle uczciwym i sprawiedliwym, akcentującym zawsze swój PPS-owski rodowód, który nigdy i w żadnej formie, może poza zajmowaniem wspomnianych eksponowanych stanowisk, nie czerpał korzyści z pozycji politycznej.

Po drugie perfekcyjny

     Bronek, jak mówili o nim ciepło przyjaciele, był perfekcjonistą (aż męczącym) i legalistą. Był też dyspozycyjny, również dla władzy, ale w tym najlepszym znaczeniu, nigdy nie przykładając ręki do nawet najmniejszej niesprawiedliwości. Jego wielojęzyczność (mówił też dobrze po rosyjsku i nieźle po angielsku oraz francusku) sprawiała, że wiadomy komitet podsyłał mu do "obsłużenia" licznych gości z Zachodu, co potem zostało perfidnie obrócone przeciwko niemu.

     Rozgrywki polityczne i personalne spowodowały, że wykorzystano lekki zawał ojca, aby w 1965 roku odesłać go na wcześniejszą emeryturę. Właściwie odetchnął, gdyż nie był człowiekiem walki i wojenne przeżycia, choroba oraz bardzo napięty okres powojennego dwudziestolecia, rzeczywiście nadszarpnęły jego zdrowie. Radośnie stwierdził: "Z ulicy mnie już nie wyrzucą"; okazało się jednak, że optymizm ten nie był w pełni uzasadniony.

Perfidny cios

     Nadszedł pamiętny rok 1968. Ojciec, jak zawsze mało realistyczny i chętny do pomocy oraz spragniony tak licznych do niedawna kontaktów, nie wyczuł, że nie jest to najlepszy moment na spotkanie, w publicznym miejscu, z jakimś Amerykaninem. Zrobiono z tego aferę szpiegowską, opisaną w gazecie, której niedawno szefował; z brudnymi komentarzami. W domu odbyła się rewizja, w czasie której zarekwirowano ojca maszynopisy. Z tego, co wiem, była tam, pisana przez wiele lat, historia polskich teatrów we Wrocławiu oraz pamiętnik, w którym nieopatrznie charakteryzował kolejnych włodarzy lokalnego Białego Domu. Te brudnopisy nigdy do ojca nie wróciły i ciągle mam nadzieje, że odnajdą się w archiwach IPN.

     Ojca aresztowano, dość humanitarnie, jak twierdził, przesłuchiwano i wkrótce wypuszczono, ale już nigdy nie odzyskał równowagi, a najbardziej niewiarygodne było to, że bolał; iż jego kolejne odwołania od decyzji usunięcia z partii były rozpatrywane negatywnie(!). To był naprawdę ideowy człowiek, wierny do końca swemu PPS-owskiemu rodowodowi, który chciał kontynuować w niewłaściwym towarzystwie.

Żeby nie zapomnieli

     Od tego tragicznego momentu ojciec, traktowany trochę w swoim środowisku, dla którego tyle zrobił, jak trędowaty, przeżył jeszcze 15 lat. Umarł na atak serca 29 października 1983 roku. Jego najwierniejsi przyjaciele dziennikarze wystąpili o nadanie jednej z ulic Wrocławia imienia Bronisława Winnickiego. Szkoda, że nie może to być malutka uliczka Wierzbowa, na zapleczu Piotra Skargi, gdzie w wyburzonym już kompleksie drukarni RSW PRASA mieściły się pierwsze redakcje polskich pism wrocławskich.

Tomasz Winnicki
"Słowo Polskie • Gazeta Wrocławska"
16 VII 2004

______________________________
Stowarzyszenie Dziennikarzy RP - Dolny Śląsk
Podwale 62, 50-010 Wrocław
tel./tel 48-71 341 87 60
sdrp.wroc@interia.pl