MENU:

Strona główna
Aktualności
Działalność
Statut
Władze
Członkowie
Zmarli 
Archiwum
Pobierz
Forum
Książki 
Gratulujemy 
Linki

 

Pionierskie lata

Rozmowa z LESŁAWEM MILLEREM, który współtworzył Nowiny Jeleniogórskie


Lesław Miller (z prawej) z autorem wywiadu – Markiem Lisem.
Fot. Zbigniew Kaźmierczak

     – Współtworzył pan Nowiny od pierwszego numeru, choć nie był pan jeleniogórzaninem. Jak pan tu trafił?

     – Dziennikarstwo było moją pasją od najwcześniejszych lat, już jako nastolatek pisywałem do Świerszczyka i podobnych pism. Na początku 1958 roku byłem już zawodowcem żyjącym z wierszówki za teksty publikowane w Słowie Polskim. Mieszkałem wtedy w Złotoryi i obsługiwałem całą okolicę. W lutym 1958 odwiedził mnie ówczesny korespondent Gazety Robotniczej w Bolesławcu Romek Gomerski. To on powiedział, że w Jeleniej Górze powstaje gazeta. Pognałem w te pędy, bo otwierała sie szansa na prawdziwą dziennikarską posadę, a nie tylko status współpracownika. Z Andrzejem Lesiewskim, którego bez wahania nazwę ojcem Nowin Jeleniogórskich – bo to był jego pomysł, a na początku także jego wysiłek i jego pieniądze – spotkałem się w Sobieszowie, u niego w mieszkaniu. Z miejsca mnie zaakceptował; trudno się dziwić, w Jeleniej Górze nie było dziennikarzy z doświadczeniem. Gazetę tworzyli amatorzy. Sam Lesiewski był inżynierem, Borys Jarmoluk ichtiologiem, Michał Sabatowicz pracował w bibliotece, a Heniu Jonek w komitecie powiatowym partii, nasz fotoreporter był artystą fotografikiem z Karpacza, a Waldek Ogonowski pracownikiem estrady. Tylko pierwsza sekretarz redakcji (zresztą bardzo krótko) Wiesia Godziejewska miała wykształcenie dziennikarskie. Prawie wszyscy początkowo pracowali gdzie indziej; etat miał tylko Lesiewski, a potem Jonek, gdy został sekretarzem. Z czasem jednak praca dziennikarska stawała się na tyle absorbująca, że po kolei rzucali swoje posady, przechodząc do Nowin.

     – I co? Wystarczył sam pomysł Lesiewskiego i zapał jego współpracowników, żeby powstał jeden z najdłużej ukazujących się tygodników regionalnych w Polsce? Nie było politycznej inspiracji, nakazu partii: „zakładamy gazetę”?

     – Najważniejsze były właśnie pomysł i zapał. Wiem, że Lesiewski dużo wcześniej marzył o lokalnym tygodniku; miał krytyczne spojrzenie na to, co wokół się działo i szukał narzędzia, którym mógłby próbować coś naprawić, a do aktywności partyjnej go nie ciągnęło, więc wymyślił sobie gazetę. Wcześniej jednak nie było atmosfery, by taki pomysł urzeczywistnić. Dopiero na fali odwilży po Październiku 56 otworzyła się szansa, którą natychmiast wykorzystał, znajdując zapaleńców takich jak my. Przez kilka tygodni nie płaciliśmy za papier i druk, wydawano nas na kredyt, a pierwsze wynagrodzenie za naszą pracę w Nowinach dostaliśmy po pół roku pracy, we wrześniu. Inna sprawa, że było to całkiem dobre wynagrodzenie. Wziąłem wtedy 3600 zł przy średniej pensji 800 zł. Oczywiście odwilż odwilżą, ale musieliśmy mieć błogosławieństwo władzy. Gazeta mogła powstać tylko przy jakimś organie, nam udało się o tyle, że była to Powiatowa Rada Narodowa, udało sie też to, że i Henryk Jonek (pracownik KP PZPR i nasz sekretarz redakcji), i ówczesny pierwszy sekretarz Komitetu Powiatowego PZPR nie mieli partyjnych klapek na oczach. Jak było to ważne, przekonałem sie kilka lat później, gdy pracowałem w Gazecie Zielonogórskiej (obecnie Lubuskiej). Tamtejszy sekretarz KW na każdym kroku przypominał się i domagał, żeby w gazecie mniej było tematów czytelniczych, a więcej z życia partii: „Nie jest ważna ekonomia, liczy się polityczna robota” – odpowiadał na sugestie, że gazety będącej partyjną kroniką nikt nie będzie kupował.

     – Rzeczywiście, przeglądając najstarsze numery Nowin, nie sposób nie zauważyć, że nie jest to gazeta „po linii” i „na bazie”. Mnóstwo jest materiałów społecznych, sporo krytycznych, które może nie rewolucjonizują systemu, ale dotykają spraw szczególnie uciążliwych. I prawie wszystko z reporterskim zacięciem…

     – Sądzę, że to właśnie było źródłem sukcesu Nowin Jeleniogórskich. Przecież w tym samym czasie powstało kilka, może kilkanaście, tygodników, na Dolnym Śląsku także Trybuna Wałbrzyska i Głos Ziemi Kłodzkiej, ale były wydawane krótko (potem je reaktywowano). W całym kraju nieprzerwanie od pięćdziesięciu lat ukazują się może ze trzy podobne tygodniki regionalne. Nam się udało, bo byliśmy blisko naszych czytelników, zajmowaliśmy się sprawami, które naprawdę ich obchodziły. Kiedy Nowiny wypowiedziały wojnę aroganckim konduktorom w PKS-ie, odzew był ogromny, a przecież wtedy nie było tak łatwo skontaktować się z redakcją. Podobnie działo się, gdy zabiegaliśmy o lepsze pieczywo, jakość usług w jadłodajniach. Pewnie, że zdarzały się teksty grafomańskie, że popełnialiśmy błędy, ale nasze teksty trafiały w oczekiwania, bo każdy jeździł wtedy PKS-em, każdy kupował byle jaki chleb. Teraz mogę już przyznać, że na początku wydawania Nowin sięgaliśmy i po inne sposoby pozyskania czytelników. Publikowaliśmy np. wymyślone ogłoszenia matrymonialne. To wszystko zdało egzamin. Szybko osiągnęliśmy nakład ponad 2000 egzemplarzy, to bardzo dużo, zważywszy że ukazywaliśmy się tylko na terenie powiatu jeleniogórskiego. A gazeta nie była tania. Nowiny kosztowały 2 złote przy ówczesnej cenie dzienników wynoszącej 50 groszy.

     – Nie było problemu z krytycznymi materiałami, cenzura nie zatrzymywała takich tekstów?

     – Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę, że nie o wszystkim możemy napisać. Te ograniczenia świetnie rozumieli też czytelnicy. Ale i tak zdarzały się utarczki z cenzurą. Cenzorem był wtedy pan Waszyński z charakterem starego kawalera, bardzo czepliwy. Już w pierwszym numerze nie chciał nam puścić fraszki Michała Sabatowicza: „I wolność złota czeka na Godota”. Tę w końcu puścił, ale inną, o pewnym działaczu z Cieplic: „On rozwój Cieplic tak rozumie: apteka, szpital i skład trumien” – zatrzymał. Generalnie na samym początku nie było jeszcze tak źle. Partia pozwalała wtedy wypowiadać się krytycznie o najbardziej dotkliwych problemach codzienności. Potem kurs się zaostrzył i było już dużo trudniej przemycić jakikolwiek krytyczny materiał.

     – Praca dziennikarska nie była wtedy łatwa…

     – Lekko nie było. Kiepska łączność telefoniczna, konieczność poruszania się autobusami mocno utrudniały możliwości docierania wszędzie. A trudności techniczne związane z drukiem gazety – składana była prawie tydzień – sprawiały, że z aktualnością też nie było najlepiej. Ale z powodzeniem rekompensowały nam to dobre zarobki – 1000 zł pensji plus wierszówka, sporo powyżej ówczesnej średniej – i wielki prestiż, jakim cieszył się zawód dziennikarski. Problemów finansowych nie miałem ani ja, ani koledzy.

     – Pana najważniejsze wspomnienia z tych pierwszych miesięcy ukazywania się Nowin?

     – Jako ówczesny student prawa pisałem o sprawach sądowych, o aferach kryminalnych: o wielkiej malwersacji w zakładach mięsnych, o aferze w Piwnicach Win Importowanych – to robiło wrażenie na młodym reporterze. Ale większą satysfakcję miałem z felietoników, które podpisywałem Prostak, bo tam udawało mi się załatwić różne – fakt, że najczęściej drobne – sprawy: naprawę dziurawej ulicy, likwidację kurnika na placu Piastowskim w Cieplicach. Z tamtych czasów nie zapomnę też wywiadu z Wiechem, to była przecież wielka persona. Chyba z tydzień się do tej rozmowy przygotowywałem. Wiech powiedział wtedy między innymi: „Trzymajcie te mury, szkoda Jeleniej Góry”, zalecenie, które w wielu miejscach do dziś nie straciło aktualności.

     – Pierwszy numer Nowin ukazał się w czwartek 3 kwietnia 1958 roku. Ta data była przypadkowa, czy kryła w sobie jakiś głębszy zamysł?

     – To data przypadkowa. Na ten dzień po prostu udało nam się przygotować materiały i złożyć gazetę.

     – Dziękuję za rozmowę.

Marek Lis
Nowiny Jeleniogórskie
3 IV 2008

______________________________
Stowarzyszenie Dziennikarzy RP - Dolny Śląsk
Podwale 62, 50-010 Wrocław, tel./tel 48-71 341 87 60
Konto: nieaktualne o/Wrocław nieaktualne
sdrp.wroc@interia.pl