MENU:

Strona główna
Aktualności
Działalność
Statut
Władze
Członkowie
Zmarli 
Archiwum
Pobierz
Forum
Książki 
Gratulujemy 
Linki

 

Rosja odmówiła ujawnienia dokumentów katyńskich

     5 marca 2005 r. minęło 65 lat od wydania przez władze ZSRR, w tym Stalina i Berię, rozkazu zamordowania 22 tys. polskich oficerów i cywilów wziętych do niewoli po napaści ZSRR na Polskę 17 września 1939 r. Wśród nich 15 tys. stanowili więźniowie obozów w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. Nadal nieznane są mogiły ok. 7 tys. osób. Rosja odmówiła, mimo wcześniejszej obietnicy, przekazania Polsce akt umorzonego śledztwa w sprawie Katynia, bo część dokumentów nadal jest tajna, a główny prokurator wojskowy Aleksander Sawienkow oświadczył, że nie znaleziono podstaw do uznania mordu katyńskiego za ludobójstwo.
     Jednym z oficerów uwięzionych w Starobielsku, a zamordowanych w Charkowie, jest kapitan WP, dr med. Stanisław Frąckiewicz, ojciec Zofii Frąckiewicz-Kukli - wieloletniej dziennikarki działu kultury "Słowa Polskiego", wiceprezesa Stowarzyszenia Dolnośląska Rodzina Katyńska. W konkursie ogłoszonym przez Instytut Katyński w Polsce jej praca pt. "Modliłam się żarliwie o Jego powrót" uzyskała III nagrodę. Poniżej zamieszczamy jej wspomnienie, napisane specjalnie dla Witryny.

Gdy patrzę na fotografię mojego Ojca...

     Z mojego wczesnego dzieciństwa nie przypominam sobie, bym się kiedyś na dłużej rozstawała z Ojcem. Doktor medycyny Stanisław Frąckiewicz, bo o nim mowa, wiedział, że kocham Go bez pamięci i w pełni odwzajemniał mi to uczucie, nie potrafiąc niczego odmówić najdroższej córeczce. Zabierał mnie więc ze sobą do samochodu, gdy jechał z wizytą do pacjentów. Ulegał też moim prośbom, gdy wraz z żoną, czyli moją matką, wybierał się do kina i godził się wziąć mnie ze sobą. Najwięcej wszakże czasu mógł mi poświęcić w niedziele i podczas urlopu.

     To były cudowne wakacje. Lato 1939 roku nie szczędziło słońca. Rodzice wynajęli na cały miesiąc dom u gospodarza Adamka na wsi pod Pabianicami. Najbardziej lubiłam, gdy od rana wybieraliśmy się nad rzekę. Tatko był znakomitym pływakiem. Przemierzał więc żabką duże przestrzenie wodne, sadowiąc mnie sobie na karku. Ta sielanka jednak szybko się skończyła...

    Ojciec był wprawdzie kapitanem rezerwy, ale uważał, że obok najbliższej rodziny, czyli żony i pięciorga dzieci, najważniejsza jest dla niego Polska. Dla ojczyzny był gotów poświęcić wszystko. Dlatego też, choć jego karta mobilizacyjna opiewała na szósty dzień od wybuchu wojny, już 4 września 1939 roku zgłosił swoją gotowość do przeciwstawienia się wrogowi - Niemcom hitlerowskim - i obrony drogiego kraju. Miało to swoje uzasadnienie w Jego wcześniejszym życiu.

     Urodził się w maju 1890 roku w Gumienicach pod Kielcami jako syn szlacheckiej rodziny, Leona i Eugenii z domu Czubalskiej. Ukończył studia medyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Tam też się doktoryzował i uzyskał dwie specjalizacje - pediatryczną i internistyczną. Równocześnie, będąc jeszcze studentem, angażował się aktywnie w działalność Związku Harcerstwa Polskiego. Był również członkiem POW i legionistą. W 1927 roku na podstawie uchwały II Zjazdu Legionistów został odznaczony Krzyżem Legionowym. W 1930 roku marszałek Józef Piłsudski odznaczył Go Medalem Niepodległości za "pracę w dziele odzyskania niepodległości", a kilka miesięcy wcześniej dostał Honorową Odznakę "Za walkę o szkołę polską". W następnym roku generał Stanisław Bułak-Bałachowicz wręczył Mu Krzyż Waleczności. W 1936 roku Komenda Chorągwi Harcerzy Zagłębia Dąbrowskiego przyznała mojemu Ojcu "Odznakę 25-lecia" za pracę dla dobra i rozwoju ZHP. Rok przed wybuchem II wojny światowej prezes Rady Ministrów Sławoj Składkowski za zasługi na polu pracy społecznej udekorował doktora Stanisława Frąckiewicza Srebrnym Krzyżem Zasługi. To tylko kilka świadectw o Jego społecznej działalności dla dobra ojczyzny.

     Miał też spore osiągnięcia zawodowe. Był m.in. przez pewien czas ordynatorem szpitala w Zakopanem, a także lekarzem naczelnym w Brześciu nad Bugiem. Tam we wrześniu 1939 roku został skierowany do 4 Szpitala Wojskowego w twierdzy, gdzie - jak nam mówiono - został zastępcą komendanta. Tu dostał się do sowieckiej niewoli i trafił do obozu jenieckiego w Starobielsku. Późną jesienią matka moja otrzymała pierwszy telegram, podpisany przez kilku znajomych Ojca i Jego samego, informujący o tym, że wszyscy są zdrowi. Potem przyszła korespondencja, w której Tatko prosił o trochę ciepłej odzieży i środki do higieny osobistej, a przed samymi świętami nadeszła kartka pisana po rosyjsku, w której cieszył się, że wszyscy, czyli dzieci i żona, są razem i jakoś sobie radzą. 

     Potem były jeszcze dwa telegramy. Jeden brzmiał: "Zdrów pisał, powrócił pisze". Tej treści do dziś nikt z nas nie zrozumiał. Początkowo mama łudziła się, że jej ukochany Staś wróci do Polski. Niestety. List pisany do Ojca przez matkę i moją starszą siostrę Lilkę wczesną wiosną 1940 roku, powrócił z adnotacją: "Adresat nieznany".

     Na próżno usiłowała mama poprzez Czerwony Krzyż, także w Londynie, dowiedzieć się czegoś o swoim ukochanym mężu. Mogła jedynie w chwilach wielkiej tęsknoty i załamania psychicznego przeczytać Jego wzruszający list, który zostawił odchodząc na wojnę. Zamknął się wtedy w swoim gabinecie i zarówno do żony, jak i do każdego ze swoich dzieci, napisał ostatnie przesłanie. Do mojej mamy pisał tak: "Moja Ukochana Leduchno, Mój Najwierniejszy i Najdroższy Przyjacielu, wojna, do której popchnął nas odwieczny wróg i najeźdźca stawia i mnie z powrotem w szeregi armii naszej. Rozumiem to dobrze i odczuwam, jak się krwawi Twe serce i jak nam obojgu ciężko przychodzi rozstać się... Leduchno Najmilsza, wierz mi, że nam było, jest i będzie tylko razem najlepiej. Ty jesteś moim ideałem, którego zawsze szukałem... Gdybym nie miał więcej się z Tobą zobaczyć i Twych ust ślicznych całować to pamiętaj, że miłość moja do Ciebie jest tak wielka, że nawet śmierć nie jest w stanie jej przemóc..."

     O bestialskim mordzie 22 tysięcy polskich duchownych, policjantów, oficerów, profesorów, inżynierów, lekarzy, a wśród nich i jej ukochanego męża, matka moja nigdy się nie dowiedziała. Po ciężkich przeżyciach okupacyjnych i nieuleczalnej chorobie zmarła w maju 1950 roku trwając do ostatka z nadzieją, że On gdzieś żyje. Ujawniona wtedy była przecież tylko częściowa prawda o Katyniu. Ale nawet tyle nie wolno było w naszej sowieckiej Polsce mówić. Gdy moja starsza siostra Barbara podczas egzaminu wstępnego na medycynę została przez tzw. czynnik społeczny zapytana, czy doktor medycyny Frąckiewicz to jej ojciec i gdzie jest teraz, odpowiedziała, że pewnie Sowieci zamordowali Go w Katyniu, została wyrzucona na korytarz. W owym czasie bowiem jedno z czołowych miejsc w takich komisjach, decydujących o tym, kto zostanie przyjęty na studia w wyższej uczelni, zajmował właśnie taki człowiek. W tym wypadku był to felczer, kiedyś współpracujący z naszym Ojcem, a w powojennej Polsce związany chyba ze służbami specjalnymi. Tak więc ja, gdy zdawałam na Uniwersytecie Wrocławskim na polonistykę, a także potem ubiegając się o pracę w redakcji, w życiorysach i podaniach pisałam, że mój ojciec zaginął.

     W zasadzie całej prawdy wtedy jeszcze nie znałam. Przecież w czasie okupacji, gdy niemiecka armia zaatakowała ZSRR i w okolicach Katynia od miejscowej ludności dowiedziała się, że tam dokonano mordu na polskich oficerach, a niebawem w tzw. "gadzinówkach", czyli ukazujących się w owym czasie gazetach, pojawiły się listy ofiar tej zbrodni, nie znaleźliśmy nazwiska Ojca. Pozostała więc nadzieja i oczekiwanie Jego powrotu. Dopiero 26 listopada 1989 roku tygodnik "Zorza" opublikował listę jeńców z krótkimi notami biograficznymi z obozu w Starobielsku, zamordowanych w Charkowie. W skrupulatnie sporządzonym przez NKWD rejestrze radzieckim mój Ojciec jest pod numerem 3489. Pośmiertnie został odznaczony Krzyżem Walecznych i Medalem "Za udział w wojnie obronnej 1939".

     Byłam w Starobielsku, w Charkowie i na otwarciu cmentarza w Piatichatkach. Na terenie byłego sowieckiego obozu spotkałam człowieka, który powiedział mi, iż oni, czyli polscy oficerowie, wywożeni partiami jak zwierzęta na ubój, nie mieli pojęcia, że jadą po śmierć. Mówiono im, że wracają do kraju. Każdy chciał więc jak najszybciej wydostać się z jenieckiej niewoli i powitać najbliższych. Szli przeto z pieśnią na ustach na dworzec, szli w dobrym nastroju. Teraz leżą w zbiorowych mogiłach z małymi tabliczkami, ufundowanymi przez żony, osierocone dzieci. Leżą tam już od 65 lat, ale nadal wiele z tej zbrodni ludobójstwa, dokonanej z rozkazu Stalina, jest niewyjaśnione, skrywane przez obecne władze Rosji. Rodzinom pozostały więc tylko wspomnienia...

     Choć tyle czasu minęło, gdy patrzę na fotografię mojego Ojca, przypominają mi się te ostatnie wakacje. Wziął mnie na barana na spacer do lasu i jak zwykle śpiewał swoim czystym barytonem: "Legiony to żołnierska nuta, legiony to straceńców los..."

Zofia Frąckiewicz-Kukla


Zofia Frąckiewicz-Kukla urodziła się w Gostyniu, a przed wybuchem II wojny światowej mieszkała z rodzicami i starszym rodzeństwem w Pabianicach. W jesieni 1945 roku przyjechała do Wrocławia. Tu chodziła do I Gimnazjum, a w Liceum Administracji Finansowej zdała maturę. Następnie studiowała polonistykę na Uniwersytecie Wrocławskim, a po otrzymaniu dyplomu podjęła pracę dziennikarską w redakcji Słowa Polskiego. W latach siedemdziesiątych ukończyła dziennikarstwo na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego. Do 1981 roku była kierownikiem działu nauki, oświaty i kultury w redakcji Słowa, a jesienią wyjechała do Lipska na podyplomowe studium dla dziennikarzy tłumaczy języka niemieckiego. Do kraju wróciła w następnym roku i do przejścia pod koniec lat osiemdziesiątych na wcześniejszą emeryturę kierowała działem kultury. Była potem przez rok rzecznikiem prasowym Filharmonii Wrocławskiej, a następnie pracowała jako rzecznik prasowy i kierownik literacki w Teatrze Muzycznym - Operetce Wrocławskiej. Współpracowała też z czasopismami w Warszawie, Krakowie i Poznaniu.

     Jest autorką tomu opowiadań W drodze (1999) i powieści Leda bez łabędzia - bardzo życzliwie przyjętych przez czytelników. Dwukrotnie nagradzana przez ministra kultury i sztuki. Uhonorowana m.in. Krzyżem Kawalerskim i Krzyżem Oficerskim OOP, odznaką Zasłużony Działacz Kultury, Budowniczy Wrocławia, Srebrnym Medalem Opiekuna Miejsc Pamięci Narodowej.

    Jest mężatką, jej dzieci to córka Aldona - dziennikarka i syn Miłosz - artysta muzyk, wibrafonista. Ma również dwie wnuczki, wnuka i owczarka belgijskiego.



Dr Stanisław Frąckiewicz w Krynicy - jedno z ostatnich zdjęć z 1939 roku.


Kapitan Frąckiewicz i jego dzieci - syn Jan oraz córki: starsza Lila i młodsza Zofia.


Jeden z licznych dyplomów.


Recepta z okresu praktyki lekarskiej w Pabianicach.


Ostatnie posłanie z 4 IX 1939 r. do córki Zofii, autorki wspomnienia:
"Moja Najmilsza Zosieńko! (...) Gdyby los zrządził inaczej i Twój Tatko już by więcej
nie powrócił - pomyśl sobie, Moja Dziecino, że Tatko Twój jest żołnierzem
i poległ na polu chwały".


Jedna z nielicznych pocztówek, które rodzina kpt. Frąckiewicza 
otrzymała ze Starobielska...


...i ostatnia wiadomość z 2 kwietnia 1940 roku:
"Wszyscy jesteśmy zdrowi. Kartki otrzymaliśmy. Pisz często."


Ta kartka, wysłana do Starobielska 27 maja 1940 r.,
wróciła z obozu już z adnotacją: "Nieznany".

______________________________
Stowarzyszenie Dziennikarzy RP - Dolny Śląsk
Podwale 62, 50-010 Wrocław
tel./tel 48-71 341 87 60
sdrp.wroc@interia.pl