Henryk Jagodziński (1928 – 2000) Król cyganerii

Urodził się 30 września 1928 roku w Łodzi. Zmarł 1 stycznia roku 2000 we Wrocławiu. Był dziennikarzem, nauczycielem, literatem satyrykiem, żeglarzem, kierownikiem literackim kabaretów, kierownikiem programowo-artystycznym klubów, bywalcem, jeśli nawet nie pałaców, to na pewno Pałacyku, odtwórcą własnych tekstów na wszystkich chyba scenach i scenkach Dolnego Śląska – i nie tylko, współpracownikiem przeszło 50 pism w kraju i za granicą, drukujących Jego fraszki i aforyzmy, autorem przeszło kilkudziesięciu tysięcy skrzydlatych myśli, nade wszystko zaś człowiekiem o otwartym sercu i umyśle.

On – Henryk Jagodziński, nasz przyjaciel i mistrz językowych form krótkich (“sens musi być treściwy” – powiadał), niekoronowany przywódca cyganerii wrocławskiej drugiego półwiecza ubiegłego wieku.
 
To byłoby chyba najkrótsze wspomnienie. Byłoby, gdyby nie to, że Henio pozostał na zawsze nie tylko w naszej pamięci, ale stanowi zarazem cząstkę Wrocławia, jego historii. Na szarym tle politycznych dziejów miasta lat siedemdziesiątych jawi się jako prawdziwy artystyczny cygan indywidualista, który lśni do dziś pełnią blasku szlachetnego kamienia.
 
Byliśmy przyjaciółmi. Jest moją powinnością oddać w słowie tę niepowtarzalną postać. Przybliżyć tym, którzy nie mieli szczęścia Go poznać, przypomnieć żyjącym, którym czas nieubłagany, nowe sprawy przynoszący, dawnych kolegów i przyjaciół w niebyt zapomnienia oddala.
 
 
Ci, którzy Henryka Jagodzińskiego pamiętają, wiedzą, że przyciągał uwagę już samym swym wyglądem. Z rozwianą niesfornie brodą, długimi, gładko do tyłu zaczesanymi włosami, był postacią, którą dnia każdego można było spotkać w jednym z licznych w owych latach klubów i lokali. Najczęściej, oczywiście, w Klubie Dziennikarza na rogu Podwala i Świdnickiej, w Klubie Związków Twórczych w Rynku lub Pałacyku przy Kościuszki. To były miejsca pracy Henia. Zawsze z nieodłącznym notesem i długopisem, czy raczej wiecznym piórem, uwieczniał w miarę upływu godzin przychodzące Mu do głowy refleksje. I tak, gdy wieczorem normalni bywalcy klubów opuszczali lokal ubożsi w portfelu i z szumem w głowie, Henio wychodził bogatszy o własne przemyślenia i z materiałem literackim w postaci nowych aforyzmów i fraszek. Wielu zresztą chętnie dosiadało się do mistrza, nie żałując nawet grosza na napoje, byle uczestniczyć w akcie tworzenia i oczyma profana śledzić, jak powstaje sztuka! Niektórzy tylko krzywili się nieco, gdy po owym zauroczeniu sięgali do portfela i stwierdzali znaczące ubytki. Tych jednak – jak wspomina Tadeusz Zimoch, również dawny bywalec klubów i zarazem sympatyczny brydżowy kumpel – pocieszał Henio dobrotliwie: „Nie martwcie się, kto ze mną traci, ten i tak zyskuje”.
 
Taki właśnie był Henio. Na serio zafrasowany życiem i tym, co się wokół działo, a zarazem na dużym towarzyskim luzie, gdy rzecz dotyczyła Jego osoby. Praca Henia polegała nie na pisaniu – to był efekt pracy – a na myśleniu. Dlatego, bacznie obserwując rzeczywistość, mógł na niezorientowanych sprawiać wrażenie boskiego leniucha, co to nie sieje i nie orze. W notce biograficznej o sobie, zamieszczonej w roczniku magazynu satyrycznego Karuzeli za rok 1971 napisał:
 
Urodziłem się, więc jestem, jestem, więc myślę. Wielu myśli, że myśli, ale nic więcej. Ja myślę, że myślę więcej, bo mi za to płacą; niewiele wprawdzie – jako że myślenie wciąż ma ogromną przyszłość, ale nie ma żadnej teraźniejszości – zawsze jednak. Jestem małomówny, ale daję dużo do myślenia. Szanuję czas czytelników, oszczędzam papier i nie przemęczam się”.
Z ulicy Brzozowskiego w Łodzi przeprowadził się Henryk Jagodziński do Wrocławia w roku 1952. Z urodzenia łodzianin, stał się w ten sposób już na całe życie z wyboru wrocławianinem. Nie żałował tego nigdy.
 
Studiował na wydziale matematycznym Uniwersytetu Wrocławskiego. Później przez trzy lata uczył matematyki w szkole średniej. I na studiach, i w szkole nie obyło się bez kłopotów. Niekonwencjonalny był Henio zarówno jako student, jak też jako pedagog. W prasie studenckiej krytykowano Jego bujny zarost, dobrotliwie podając adres najbliższego fryzjera. Henio pozostał nieugięty, budząc już w tamtych latach swym strojem i wyglądem posądzenia o chęć walki… z ustrojem. Zamieściło ową krytykę Życie Uniwersytetu w nr 13 w październiku 1953 roku. W szkole jako belfer naraził się zaś zasuszonemu gronu pedagogicznemu obroną ucznia, któremu obniżano stopnie z przedmiotów, bo nosił… długie włosy! Po latach były pedagog opowiadał mi co prawda inną wersję wydarzeń. Opuścił szkołę, gdyż Jego dowód na podobieństwo trójkątów nie bardzo przypominał klasyczny wywód na ten temat. “Tu jest równo, tam jest równo, dlaczego nie miałyby być podobne?” – miał stwierdzić Jagodziński przy osłupiałym wizytatorze. Znając Henia, przypuszczam, że obie wersje są bliskie prawdy. Miłość do matematyki, jak również i posądzenia o kpiny z najlepszego z ustrojów miały mu odtąd towarzyszyć przez całe życie.
 
W 1975 roku przybywa do niego z Łodzi matka i aforysta przeprowadza się wraz z nią z ulicy Mieleckiej na Drukarską 22, gdzie zamieszkiwać będzie aż do śmierci. To właśnie w początku lat siedemdziesiątych poznałem Henryka osobiście i znajomość zmieniła się wnet w przyjaźń. W mroźny dzień Nowego Roku, po sylwestrze, który Henryk spędził jako konferansjer i wodzirej na noworocznej zabawie w dawnym PDT przy ul. Świdnickiej, ja zaś na sylwestrowym koncercie jako konferansjer, umówieni byliśmy na Dworcu Głównym o godzinie… piątej rano, by pojechać na tzw. spotkanie z twórcą, kameralny wieczór klubowy, do Międzylesia nad czeską granicę. Henio jako twórca, ja jako dziennikarz prowadzący spotkanie. Nikt z nas, rzecz jasna, nie wierzył, że ten drugi – po tak intensywnej nocy – przybędzie… Ale poczucie obowiązku nakazywało się stawić.
 
Jakież było zaskoczenie nas obu, gdy na pustym przydworcowym placu spotkaliśmy się w ów mroźny poranek. Od tej pory wiedzieliśmy, że możemy na siebie liczyć. Różnie potem potoczyły się nasze losy, ale nigdy się na Heniu nie zawiodłem. Mimo iż z biegiem lat był coraz bardziej chory, potrzebował wypoczynku i po wypadku ulicznym – gdy na przejściu dla pieszych, przy zielonym świetle, potrąciło go auto – miał kłopoty z poruszaniem się, dom Jego był gościnnie otwarty dla przyjaciół o każdej porze dnia, a dla mnie, gdy wpadałem po latach z miejscowości o setki kilometrów oddalonych – nawet w nocy.
 
Rozmawiałem z prof. drem hab. Joachimem Glenskiem z Instytutu Nauk Społecznych, kierownikiem Katedry Komunikacji Społecznej i Dziennikarstwa Uniwersytetu Opolskiego. Jest on autorem imponującej Wielkiej encyklopedii aforyzmów, w której nie zabrakło też miejsca dla Henia Jagodzińskiego. Wysoko ocenił dorobek Henia, żałował, że nie zdążył poznać Go osobiście. Ale dotarłem też do wcześniejszej pracy prof. Glenska, Współczesnej aforystyki polskiej – antologii 1945-1984, wydanej w 1986 roku przez Wydawnictwo Łódzkie. Prezentując wybór aforyzmów H. Jagodzińskiego na podstawie pism Karuzela (gdzie Henio debiutował w 1956 roku), Szpilki, Sigma, Sprawy i Ludzie, Kalendarza Wrocławskiego, oprócz notki biograficznej, w obszernym wstępie przedstawiającym dzieje aforyzmu i ludzi aforyzmy tworzących, na str. 21 napisał: “Odnotowujemy powstanie wrocławskiej szkoły aforystycznej pod egidą Henryka Jagodzińskiego, szczycącej się już kilku zbiorowymi nagrodami”.
 
Z tej szkoły, powstałej w 1972 roku, Henio był szczególnie dumny. Pamiętam te zajęcia. Każdy dostawał kajecik i temat do opracowania. Na określone hasło należało ułożyć możliwie wiele sentencji, skojarzeń, złotych myśli czy też, jak to nazywał Henio – “przebłysków”. Po prostu – aforyzmów. Praca była umysłowo mordercza, bo dopiero, gdy już coś powstało i każdy dumnie prezentował swój intelektualny dorobek, zaczynała się katorga. Wszystko trzeba było cyzelować, poprawiać, przerabiać, a w wielu wypadkach na koniec wrzucić do kosza! Ale trud się opłacał. Kilku z Jego uczniów stało się cenionymi aforystami.
 
Przez lata też mistrz wraz z uczniami organizował Kwietnicę Satyryczną. Były to prezentacje dorobku aforystycznego. Nie obyło się w ich trakcie bez akcentów społecznych. Przyznawano mianowicie nagrody za bubel roku. Tak uhonorowano kiedyś m.in. słynne przejście podziemne, zbudowane  w z d ł u ż  ulicy Świdnickiej, a nie w poprzek, jak nakazywałaby logika. Do owego przejścia miał zresztą Henio szczególnie emocjonalny stosunek. On, który w owym czasie nie miał jeszcze żony – Krystynę poznał o wiele później – ujął się za ciężką dolą matek. Kobiety te w żaden sposób schodów do przejścia prowadzących pokonać nie mogły, gdyż zapomniano wybudować… prowadnic dla wózków! Planował nawet Henio w “czynie społecznym” z okazji 1 kwietnia samemu takie prowadnice wmurować, ale życzliwi odradzili Mu ten czyn. I bez tego miał sporo kłopotów z ówczesną rzeczywistością.
 
Jego pisanie budziło, rzec można, uczucia ambiwalentne. Chyba dlatego szybciej doczekał się fraszkopisarz odznaki Zasłużony Pracownik Morza, niż uznania za trud literacki. A znał doskonale wartość tego, co tworzył. Dumny był, gdy osiągnięcia Jego zostawały zauważane i doceniane, jak było choćby w wypadku zdobycia pierwszego miejsca na turnieju w Bogatyni, co wiązało się z otrzymaniem zaszczytnego tytułu “króla łgarzy”. Wielokrotnie również spotykały Henryka wyróżnienia na legnickim Satyrykonie, tradycyjnym festiwalu satyry. Sukcesy towarzyszyły gościnnym występom w kabarecie Elita u boku Andrzeja Waligórskiego, czy też prezentacjom kabaretu literackiego My, którego był literackim kierownikiem i z którym to, jak mi donosił radośnie w liście z 14 listopada 1989 roku, występował w wielu miejscowościach Polski. Mniej szczęścia miał do oficjalnych, urzędowych odznaczeń. Nagroda resortowa prezesa RSW Prasa-Książka-Ruch “Za zasługi dla rozwoju satyry na Dolnym Śląsku” stanowi tu zaszczytny wyjątek.
 
Również i wydawnictwa nie rozpieszczały Henryka. Dopiero w 1991 roku oficyna Żywe Słowo wydała pod redakcją Zdzisława Swędzioła w nakładzie 20 tys. egz. tom aforyzmów H. Jagodzińskiego Przebłyski wyborne, wybór ok. 6000 skrzydlatych myśli. W planie wydawniczym wspomnianego edytora był następny tom Fraszki i takie inne –niestety, nie zdążył się ukazać. Sympatycy twórczości Henryka mają okazję zetknąć się z Jego fraszkami w antologii Fraszki polskie autorstwa Józefa Bułatowicza, literata aforysty i fraszkopisarza. Wydany w 2003 roku zbiór zawiera 24 fraszki pióra Henia.
Tylko wyjątkowo cierpliwi i pilni mogą dotrzeć do archiwalnych numerów Słowa Polskiego, w którym to dzienniku przez lat 40 drukował swe myśli nieżyjący już autor. Efemerydą jest wydany z okazji 30-lecia Klubu Dziennikarza we Wrocławiu Merkuriusz Klubowy Extraordynaryjny, bogato zdobiony fraszkami Henryka. Również wydawnictwo specjalne na 50-lecie Słowa Polskiego (rok 1995) zawiera prawie na każdej stronie Jego “przebłyski” przygotowane specjalnie na tę okazję.
 
Za osobistą zasługę poczytuję sobie, że mogłem przed laty zwrócić uwagę wydawców gazety Samo Życie, dwutygodnika (wcześniej miesięcznika) wydawanego w języku polskim w Niemczech, na twórczość Henia. Od 1997 roku aż do śmierci stał się lubianym i cenionym współpracownikiem tej gazety, a Jego “myśl miesiąca” zdobiła winietę każdego numeru. Podobnie trafił też Henryk “pod strzechy” dzięki red. Lesławowi Millerowi, dyrektorowi Agencji Wydawniczo-Reklamowej “Prasa-Radio-Telewizja” we Wrocławiu, który pozyskał Henryka do współpracy z wydawanymi na Dolnym Śląsku gazetami gminnymi.
 
Henryk Jagodziński był, jak by to dzisiaj określono, postacią medialną. Znakomicie prezentował się na estradzie i na scenie, błyskawicznie nawiązując kontakt z publicznością. Potrafił a vista stworzyć aforyzm na temat rzucony z sali. I potrafił też dowcipnie odpowiedzieć, nie obrażając przy tym nikogo, nawet jeśli pytanie do najmądrzejszych nie należało. No bo co można było odpowiedzieć na pytanie: “Jak się pisze aforyzm?”. “Bierze się długopis, kartkę papieru, siada przy stole i… zapisuje mądrą myśl” – tłumaczył spokojnie Henio. “A skąd się bierze mądra myśl?”. “A, to już pytanie nie do mnie, ja tylko tłumaczę, jak powstaje aforyzm” – replikował z uśmiechem satyryk.
Nieśmiertelne myśli miały bardzo ziemską genezę. Wyrastały z sytuacji, stanowiły komentarz do aktualnych wydarzeń. Stąd też i wspomniane kłopoty mistrza aluzji z ówczesną cenzurą. Bo jak można przypuszczać, iż władza się nie obrazi, gdy w odpowiedzi na wszechobecną wtedy w mediach “propagandę sukcesu” Henryk skromnie napisał: “Dwa razy dwa już jest cztery, a będzie jeszcze lepiej”. Albo gdy do peanów na cześć agenta PRL, kapitana Czechowicza, który nie za bardzo tajne informacje z rozgłośni polskiej radia Wolna Europa zbierał dla służb specjalnych, wysmażył Henryk następujący komentarz: “Rozszyfrowano asa, okazał się dupkiem żołędnym”. Nie wspomnę już o czytelnym dla wszystkich: “W pewnym kraju na ministra spraw wewnętrznych powołano internistę – ustrój niedomagał”. Zabawnie wyszło, bo ministra wnet zmieniono, a Henio pozostał, choć w czasie stanu wojennego nie mógł już swobodnie myśleć, tzn. pracować; zamknięto go, przepraszam –  z a t r u d n i o n o  w portierni wydawnictwa prasowego, by wydawał klucze spieszącym do pracy dziennikarzom. Miał więc, bądź co bądź, stanowisko kluczowe. Podejrzewam jednak, że nie o taką karierę mu chodziło! Usiłowano Henia wkomponować w ustrój. “Panie Henryku, cenimy pana satyrę, ale chcemy, by od dziś tworzył pan satyrę pozytywną” – usłyszał raz od jednego z decydentów. “Ha, ha – uśmiał się Henio – to z pana jest lepszy satyryk, niż ze mnie”. I pozostał takim, jakim był, do końca życia.
 
 
Kochał świat i ludzi. Widział wady i słabości. Dobrotliwie z nich kpił, starając się w ten sposób udoskonalić świat i człowieka. Bo w gruncie rzeczy był idealistą. Patrzę na jedno z ostatnich oficjalnych zdjęć Henia zrobione w czasie spotkania opłatkowego dziennikarzy seniorów z ks. kard. Henrykiem Gulbinowiczem. Wymowne jest spojrzenie Henia, baczne, bez śladu uśmiechu. Obok siebie stanęli, mimo różnicy w sposobach głoszenia swych prawd o człowieku, dwaj moraliści.
 
Wracam raz jeszcze do tomu Współczesna aforystyka polska. Znajduję dwa aforyzmy: “Patrzysz – człowiek. Myślisz – kto to? A to człowiek!” To tekst pióra Henia Jagodzińskiego. Drugi brzmi: “Chrońmy się pogardy dla kogokolwiek, nawet dla najgorszego, bo to jest  j e s z c z e  człowiek, aż… człowiek”. To słowa prymasa ks. kard. Stefana Wyszyńskiego. I tak to Henio prześmiewca dołączył do długiego szeregu myślicieli i moralistów. Bo właśnie z wrażliwości na los człowieka, z zadumy nad jego przeznaczeniem, filozofowie i moraliści stali się aforystami. Do nich należał i Henryk Jagodziński. Takim pozostanie dla potomnych.
 
Wojciech W. Zaborowski
* * *
Rok 2000 był dla Henryka datą magiczną. Bardzo chciał go doczekać. I stało się – zmarł 1 stycznia tegoż. Spoczywa na cmentarzu Grabiszyńskim we Wrocławiu.