SŁUCHANIE RUIN

Czy do tej pory powstały na ten temat jakieś prace?

– Tak, jest jeden znakomity artykuł prof. Renaty Tańczuk mówiący o audiosferze roku 1945 na podstawie relacji autobiograficznych mieszkańców Wrocławia, który stanowił dla mnie inspirację i punkt wyjścia do własnych poszukiwań. Natomiast niewątpliwie wciąż brakuje szerszego opracowania o audiosferze i muzyce czasu bezpośrednio po zakończeniu wojny.

Z czego konkretnie korzystał Pan w swoich badaniach nad audiosferą?

– Najważniejszym źródłem są zapiski autobiograficzne, wspomnienia, dzienniki. Do tych wątków często wracały gazety czy instytucje, rozpisując konkursy na pamiętniki. Były całe serie wywiadów z różnymi ludźmi, jak zapamiętali ten moment przejścia. Istnieje więc nieprawdopodobnie bogata literatura dotycząca zarówno mieszkańców Breslau, jak i tych przybyłych do Wrocławia. Wbrew rozpowszechnionemu mniemaniu, że na dźwięki nie zwracamy uwagi, okazuje się, że w tych wspomnieniach wzmianek, odniesień o dźwiękach jest całkiem dużo. Są one rozproszone i ich analiza wymaga sporo pracy.

Mówimy o relacjach wprost?

– Raczej nie. Natomiast napomknięcia, jakieś okruchy są widoczne w niemal każdym wspomnieniu. Dzięki bogactwu tych źródeł można przy odpowiedniej, świadomej pracy wnioskować o szerszych zjawiskach. Zająłem się na przykład dźwiękami grozy.

Co się kryje za tym określeniem?

– Latem i jesienią 1945 roku Wrocław wieczorami dzień w dzień rozbrzmiewał krzykami o pomoc oraz dźwiękami pochodzącymi z bardzo banalnych, codziennych przedmiotów – uderzeniami w zwykłe, kuchenne garnki. Zapoznając się z tekstami źródłowymi zaintrygowały mnie pojedyncze, często całkiem niejasne, wzmianki o dźwiękach gongów, uderzeniach w pokrywki, o tym, że nie można było usnąć, że słychać jakieś dziwne bicie w blaszane garnki. Idąc tym tropem i konfrontując ze sobą różne świadectwa na ten temat, udało się odsłonić fakty o bardzo poruszającej historii. Okazało się, że był to taki system obrony niemieckich mieszkańców, a głównie mieszkanek i osób starszych zagrożonych przemocą w mieście i które z wielu powodów były bezbronne. To był sposób wołania o pomoc. Dodam, że bardzo często pojawiały się obok tych gongów okrzyki „Hilfe”.

Kogo nawoływano, kto reagował na te dźwięki?

– Na przykład sąsiedzi, ale i reagowały na to wojskowe oddziały, czy takie quasi policyjne grupy. W grę wchodziła również straż akademicka, czyli taka formacja, która miała chronić nieruchomości Uniwersytetu przed rozkradzeniem i zniszczeniem. Ciekawe jest, że bardzo długo w relacjach i wspomnieniach nie mówiono nic o tych dźwiękach wprost, kto bił i po co. To był tylko taki element świata opowiedzianego, jakieś napomknięcia i aluzje, ale nie trafiały do powszechnej świadomości.

Dlaczego?

– Bo była m.in. mowa o przemocy, którą spotykały Niemki zagrożone napadem lub gwałtem w ruinach Wrocławia. Jest taka książka Ursuli Waage „Przeżyj! Zapiski z Festung Breslau i polskiego Wrocławia 1945-1947” przetłumaczona na język polski, w której pojawia się ten motyw, wspomnienie, że ludzie za pomocą zwykłych pokrywek i garnków podnosili raban w sytuacjach przemocowych. Interesujące jest też to, że do tych interwencji włączali się żołnierze radzieccy, by zażegnać niebezpieczeństwo, co ukazuje tamten czas inaczej, niż do tej pory mieliśmy w naszej świadomości. Dlatego też takie historie były niecenzuralne (oficjalnie i w świadomości) przed 1989 rokiem, bo poszkodowanymi osobami były Niemki, którym pomagał żołnierz radziecki.

W tych wspomnieniach jest też mowa o polskich szabrownikach, czyli mamy inną identyfikację od schematycznej – ustawiającej w roli sprawców przemocy wyłącznie Sowietów. Trudno tu oczywiście wyciągać szersze wnioski, ale trudno też przemilczeć takie właśnie wspomnienia.

Skądinąd takie właśnie proste nawoływania za pomocą uderzenia o metalowe przedmioty są opisywane w innych wspomnieniach, jak na przykład w historiach z Wołynia, gdzie ludzie ostrzegali się przed nacjonalistami ukraińskimi za pomocą różnych garnków zawieszonych na drzewkach, wołając sąsiadów do pomocy.

Ten wiejski zwyczaj obserwujemy zatem we Wrocławiu ’45. De facto wtedy mamy do czynienia z wielką wsią, a nie miastem, które zostało zniszczone, poddane procesom dezurbanizacji. Wielu historyków pisało, że pod koniec oblężenia Festung Breslau miasto przestało być miastem a stało się pustynią pełną gruzów, wśród których były porozrzucane quasi-osady o charakterze wiejskim. A ta historia o sygnałach dźwiękowych używanych i we Wrocławiu, jak i na wołyńskiej wsi to właśnie kolejny argument, że Wrocław stracił wtedy swój status miejski.

Które rejony Wrocławia były szczególnie niebezpieczne?

– Nanosiłem na plan Wrocławia te miejsca, o których była mowa we wspomnieniach. Był to Oporów, Śródmieście, Biskupin, Karłowice, czyli zjawisko nie występowało w jakimś jednym obszarze geograficznym. Ciekawe jest również to, że te dźwięki grozy i przemocy nie zostały zapamiętane jedynie w jeden sposób. We wspomnieniach jednego z przybyłych do Wrocławia Polaków, pojawia się nuta ironiczna, gdy pisał, że wystarczyło zapukać do zamkniętych bram, a cała ulica zamieszkana przez Niemców już wstawała na równe nogi, biła w gongi i wrzeszczała „Hilfe”.

Co jeszcze było takie uderzające w tej audiosferze powojennego miasta?

– Dla mnie ciekawym elementem były też dźwięki słyszane w ruinach. Jest taki bardzo znany zresztą pamiętnik Joanny Konopińskiej, a właściwie jego drugi tom „We Wrocławiu jest mój dom. Dziennik z lat 1946–1948”, w którym pisze o doświadczeniu niesamowitej grozy, którą wywoływał wiatr przepływający przez różne zniszczone budynki. W tomie tym mowa o spacerze po zmroku po Ostrowie Tumskim, czy nieopodal zrujnowanego wnętrza kościoła NMP na Piasku. Te różne odgłosy wiatru kojarzyły się Konopińskiej z jękami, płaczem – takimi ludzkimi odgłosami, a nawet z jakimiś powtarzanymi słowami. To budziło strach. Na swój sposób świątynie czy zrujnowane budynki stały się takimi dziwnymi, ogromnymi instrumentami muzycznymi, czy generatorami dźwięków. Często były bez okien, dachów, z wyrwami w strukturze architektonicznej, murach – to wszystko przy wietrze zaczynało samo grać. Jedni pozostawali obojętni na takie odgłosy, inni je zapamiętywali, czego przykładem są zapiski Joanny Konopińskiej.

Mam nadzieję, że to o czym mówię pozwoli usłyszeć, uwrażliwić się na doświadczenia tych osób, które we Wrocławiu mieszkały w tym okresie. Wydaje mi się, że ta sfera akustyczna w relacjach i tego rodzaju podejście do tamtego okresu pozwoli nam przemyśleć ten moment w historii miasta w jakiś odmienny, nowy, może bardziej empatyczny sposób.

Czy w tych badaniach wspomnień pojawiły się też dźwięki kojarzące się z radością, z budzeniem się miasta do życia, komunikacji miejskiej, grajków ulicznych, śmiechu?

– Jak najbardziej. Te doświadczenia były wielowymiarowe, nie tylko związane ze strachem, czy grozą. Na przykład brzmienie polskiej mowy w przestrzeni publicznej (głośników radiowęzła) było radością dla przybyłych mieszkańców. Mamy też relację pochodzącą od znakomitej pisarki Anny Kowalskiej, która zauważa, jak zmienne jest doświadczenie dźwięku. Notuje uwagi na temat hałasu, który po przeżyciach wojennych jest zazwyczaj przykrością, ale jak dochodzi z placu Uniwersyteckiego, z odbudowującego się gmachu głównego, to określa go już mianem przepięknej muzyki.

A odgłosy strzelaniny?

– Tak, oczywiście – były obecne, natomiast już jesienią 1945 roku takich wzmianek jest mniej. Dlaczego? następuje zapewne jakaś stabilizacja życia, unormowanie, ale i działa znany mechanizm przyzwyczajenia, zobojętnienie na dźwięk. Naszą uwagę z reguły przykuwa, co jest inne, odmienne, nowe a po jakimś czasie przestajemy na nie zwracać reagować. Po prostu zmienia się percepcja.

Jaki okres powojenny interesuje Pana w tych badaniach nad audiosferą?

– W zasadzie od czasu Festung Breslau, od doświadczeń niemieckich mieszkańców miasta do momentu politycznego, jakim jest stalinizacja naszego państwa, czyli przełomu 1948/49. Wtedy zostaje narzucony inny ład ideologiczny i polityczny, który swoje odbicie odnajdzie również w brzmieniach miasta. Tym zamykam chronologicznie mój projekt badawczy, co nie oznacza, że być może podążę nie podejmę kolejnych tropów z tej dźwiękowej historii Wrocławia.

Izabella Starzec,
Członkini SDRP DŚl