Powoli wydostaliśmy się z dworca i uformowaliśmy dużą liczącą ponad tysiąc osób grupę, która wyruszyła w kierunku placu Na Rozdrożu. Było godzina 11:00 kiedy znaleźliśmy się w Alejach Ujazdowskich, wszędzie na chodnikach były tysiące ludzi i bardzo trudno było dobrnąć do celu. Ze wszystkich bocznych ulic przybywali kolejni manifestanci, zaczęło się robić coraz bardziej tłoczno. Przypadkowo znalazłem się na wysokości wykonanego z rusztowania podwyższenia, gdzie widać było krzątającą się ekipę telewizyjną, mój instynkt medialny podpowiedział mi, że to właśnie może być mównica, gdzie wystąpi organizator marszu pan Tusk i jego goście i zająłem miejsce w trzecim rzędzie przed mównicą.
O godzinie 12:00 okazało się, że miałem rację i na mównicę wszedł Donald Tusk. Po jego krótkim i rzeczowym wystąpieniu głos zabrał Lech Wałęsa i tu zaczęły się problemy. Legenda „Solidarności”, zamiast mówić o sprawach bieżącej polityki zaczął snuć swoje opowieści z czasów strajku i topić żale o tym w jaki sposób postąpiono z nim, robiąc z niego agenta „Bolka”. Mijały minuty, z nieba zaczął już lać się żar, a Wałęsa nie zamierzał skończyć swojej opowieści. W końcu manifestanci zaczęli skandować „Dziękujemy! Dziękujemy!” Jednak do wodza „Solidarności” nic nie docierało i dalej ciągnął swoją opowieść. Manifestanci więc zaczęli skandować inaczej „Idziemy! Idziemy!”. W końcu dał za wygraną, ku wyraźnej uldze manifestantów.
A mnie naszła refleksja. Niewątpliwie jest Wałęsa ofiarą linczu medialnego a ustawa o przeciwdziałaniu wpływów rosyjskich, jest uchwalona po to, aby niszczyć w ten sposób innych ludzi, co zresztą w swoim słynnym i histerycznym wystąpieniu powiedział prezydent Duda.
Wałęsa zna taki ból, ale ja sobie przypominam jak on sam w nikczemny sposób oskarżył premiera RP Józefa Oleksego o agenturalność, nie posiadając żadnych dowodów. Co więcej, kiedy sprawa została wyjaśniona, przez długi czas nie raczył nawet przeprosić swojej ofiary za krzywdę jaką wyrządził. Doszło do tego, że w końcu Matka Boska, którą zwykł nosić w klapie swojej marynarki, tak bardzo się poirytowała, że złamała Wałęsie nogę, gdy ten wychodził z kościoła.
Po jego wystąpieniu głos zabrała przedstawicielka inicjatywy „Wolne Sądy” pani Sylwia Gregorczyk-Abram, a po niej Rafał Trzaskowski i wreszcie pochód ruszył w kierunku Placu Zamkowego. Jednak zanim ludzie, którzy stali na placu Na Rozdrożu, przy Alejach Ujazdowskich mogli przesunąć się do przodu minęło przynajmniej pół godziny.
Demonstranci nieśli flagi biało-czerwone i Unii Europejskiej, również jak podała jedna z rządowych stacji telewizyjnych pełne nienawiści hasła, takie jak: „Konstytucja”, „Mamy dość”, „Szczęśliwej Polski już czas”; „Polska w Unii Europejskiej”, „Odsunąć PiS od władzy”, czy też „Pracz z Kaczorem dyktatorem”, „Trybunał Stanu dla Andrzeja Dudy” i wiele innych budzących grozę u rządzących.
Ze wszystkich pobliskich uliczek wciskał się tłum ludzi. Dopiero około 14:00 dotarłem do gmachu Ministerstwa Sprawiedliwości. Musiałem podjąć decyzję, co robić dalej? O godzinie 16:00 miałem bowiem zbiórkę na Dworcu Centralnym, gdybym chciał dalej kontynuować marsz w głównej grupie nie miałbym żadnych szans. Na szczęście znam dość dobrze centrum Warszawy, dlatego pomyślałem, że nawet gdyby udało mi się dotrzeć na Nowy Świat, to miałbym problemy z powrotem i nie zdążyłbym na zbiórkę. Zauważyłem, że grupy ludzi opuszczają kolumnę i udają się ulicą Chopina w kierunku ulicy Mokotowskiej, postanowiłem zrobić tak samo. Kiedy już tam dotarłem, to ludzie szli chodnikami i całą szerokością ulicy, nie było wprawdzie tak tłoczno jak w Alejach Ujazdowskich, ale też wyglądało to imponująco. Na wszystkich ulicach wokół trasy przemarszu był duży ruch, zmęczeni ludzie zaczęli obsiadać pobliskie kawiarnie, murki i ławeczki. Skierowałem się w zatłoczoną ulicę Wilczą i dotarłem do bardzo szerokiej ul. Kruczej również i tu szły w kierunku Alei Jerozolimskich liczne grupy ludzi z flagami i transparentami. Była już godzina 15:10, kiedy zdecydowałem się obrać kurs na hotel „Forum” skąd już jest blisko do Dworca Centralnego. Zaraz na zapleczu hotelu, znalazłem małą arabską knajpkę, zamówiłem sobie zimne piwo, aby odpocząć i ochłonąć z emocji. Kiedy już siedziałem przy piwie, podeszło do mnie dwóch mężczyzn około trzydziestki z biało-czerwoną flagą i spytało się, czy mogą się przysiąść do mnie. Oczywiście, że wyraziłem zgodę, po chwili przedstawili się, że są gejami i mieszkają w Borach Tucholskich i spytali czy nie mam nic przeciwko temu. Odpowiedziałem że absolutnie nie, pogadaliśmy sobie o wielu sprawach, było bardzo sympatycznie.
Na dworzec dotarłem na czas. Nasza wielka grupa była bardzo zadowolona z uczestniczenia w tej niezwykłej manifestacji, ludzie byli bardzo podbudowani, poczuli jedność i siłę, która zapewne będzie w stanie zmienić naszą polityczną rzeczywistość.
Czy było nas pół miliona? Myślę, że tak, wszyscy oceniają wielkość głównej kolumny manifestacji, ale na pobocznych ulicach było też tysiące ludzi. Wielu, szczególnie tych, którzy mieszkają w Warszawie po godzinie czy dwóch wychodziła z kolumny i wracała już do domu, a na ich miejsce przychodzili następni.
Do Wrocławia dotarliśmy o godzinie 21:00.
Tekst i zdjęcia Grzegorz Wojciechowski
Źródło: lewicowydolnyslask