Dziennikarstwo – zawód na minie

Redaktor Romuald Gomerski opowiada o swojej książce „Zawód na minie”. […] Wszystko, co napisałem, dotyczy przede wszystkim okresu pracy w dolnośląskich dziennikach, „Gazecie Robotniczej” i „Słowie Polskim”. Nie jest to historia tych pism. Zachowałem jednak pewną chronologię wydarzeń. Starałem się – na ile to było możliwe ­ uciekać od polityki, mimo iż wpychała się ona drzwiami i oknami. Dziennikarstwo jest moim ukochanym zawodem, któremu poświęciłem swoje życie. Obca jest mi jakakolwiek misyjność. Jedne sprawy traktowałem poważnie, inne z przymrużeniem oka. Nie brakowało wątków wręcz satyrycznych. Jako człowiek mający poczucie humoru – niektórzy uważają nawet, że przesadne – to właśnie na tych wątkach się skupiłem. Życie nie musi być ponure. A miałem z czego wybierać. W sumie w dwóch wymienionych dziennikach spędziłem ponad trzydzieści lat, ostatnie dziesięciolecie – do 1990 roku – w „Słowie Polskim” jako redaktor naczelny. […]

W tych opowieściach unikałem celowo wszelkich porównań z obecnymi czasami, gdyż nie da się niczego porównać, omijając szeroki kontekst życia w PRL. […] Występują tu liczne osoby, moi bohaterowie. Niektórych nie wymieniam z imienia i nazwiska. Wybór ten jest bardzo subiektywny. Po prostu nie pragnę powodować wrażenia, że chcę komuś dokuczyć. Po latach pozostaje pamięć, dawne urazy zanikają. Nie znam obecnie nikogo, komu nie podałbym ręki. Pisząc o pewnych ludzkich śmiesznostkach, nie oszczędzam również samego siebie. Warto też spojrzeć do kalendarza, kiedy owe zdarzenia miały miejsce. Wychodzę z założenia, że w żadnych okolicznościach człowiek człowiekowi nie musi być wilkiem.


Romuald Gomerski: Zawód na minie. Oficyna Wydawnicza ATUT – Wrocławskie Wydawnictwo Oświatowe, Wrocław 2010.

Romuald Gomerski urodził się w 1935 roku w Poznaniu. Z wykształcenia jest magistrem historii. Będąc licealistą, zaczął pisać do „Dziennika Zachodniego” w Katowicach. W wieku 18 lat związał się na ponad dekadę z „Gazetą Robotniczą” we Wrocławiu. Był reporterem w oddziałach terenowych tego dziennika. W latach 1965–1973 pracował jako kierownik działu informacji w „Głosie Szczecińskim” i zastępca redaktora naczelnego „Kuriera Szczecińskiego”. W roku 1973 objął stanowisko zastępcy redaktora naczelnego wrocławskiego „Słowa Polskiego”. Od listopada 1981 roku, przez prawie 10 lat, był jego redaktorem naczelnym. Po odejściu z tej redakcji w 1990 roku pisał m.in. w dzienniku „Trybuna” i tygodniku „Poznaniak”.

Internet najlepszym źródłem informacji o regionie

Z badania przeprowadzonego przez PBI wynika, że dla ankietowanych internautów sieć stanowi najchętniej wybierane źródło informacji o swoim regionie. Dziewięciu na dziesięciu (91 proc.) internautów w wieku 18-54 lat wiedzę na temat swojej miejscowości (regionu) czerpie z internetu. Kolejne stanowią lokalne gazety, po które w poszukiwaniu informacji regionalnych  sięga niemal dwie trzecie (63 proc.) ankietowanych. W tym samym celu niemal połowa (48 proc.) ogląda lokalne stacje telewizyjne, a ponad jedna trzecia słucha lokalnych stacji radiowych. Informacji o swojej miejscowości w regionalnych dodatkach do ogólnopolskich wydań gazet oraz w przewodnikach szuka po 23 proc. badanych. Najrzadziej jako źródło wiedzy o regionie respondenci wskazywali katalogi oraz książki teleadresowe (11 proc.)
 
Najchętniej poszukiwane w internecie  informacje regionalne  Najchętniej poszukiwanymi informacjami regionalnymi są planowane imprezy i wydarzenia kulturalne. Tego typu wiedzy poszukuje ponad połowa (55 proc.) ankietowanych. Dla niemal połowy (48 proc.) sieć stanowi źródło informacji na temat aktualnego repertuaru kin, teatrów oraz imprez. Niewiele mniej wskazań odnotowano dla odpowiedzi na temat komunikacji i połączeń (47 proc.) oraz pogody (45 proc.). Ofertę sklepów oraz ich lokalizację sprawdza w sieci 40 proc. respondentów.
 
Niemal jedna trzecia (32 proc.) używa internetu do zdobycia wiedzy na tematy urzędowe. Niewiele mniej osób (30 proc.) poszukuje w sieci informacji na temat usług medycznych oraz placówek zdrowia. Dla więcej niż jednej czwartej (26 proc.) ankietowanych internet dostarcza wiedzy na temat aktualnych wydarzeń politycznych w regionie oraz decyzji władz. Dokładnie jedna piąta badanych interesuje się przez internet kupnem, sprzedażą lub wynajmem nieruchomości w ich regionie. Najmniej popularnym tematem okazały się regionalne akcje społeczne – 13 proc. wskazań.
 
Na pytanie PBI, gdzie w internecie badani najczęściej poszukują informacji o regionie – 71 proc. wskazało, że są to strony w całości poświęcone ich miastom i regionom. Korzystanie z wyszukiwarek deklaruje niemal dwie trzecie respondentów (63 proc.). Strony ogólnopolskich portali odwiedza w tym celu 41 proc. z nich. Fora i grupy dyskusyjne oraz serwisy społecznościowe wskazało po 19 procent odpowiadających.
 
Najrzadziej po tego typu informacje respondenci zaglądają na blogi oraz prywatne strony użytkowników sieci. Aktywności w internecie związane z regionem  Niemal połowa internautów chętnie dzieli się przez internet informacjami na temat swojego regionu. Niemal  jedna trzecia (30 proc.) przesyła swoim znajomym linki do ciekawych stron i wydarzeń. Ponad jedna piąta (21 proc.) komentuje informacje i wydarzenia. Na forum dyskutuje 16 proc. badanych internautów. Zdjęcia oraz wideo z regionu publikuje lub przesyła niemal jedna dziesiąta (9 proc.) respondentów.

Abonament zasili jedynie ośrodki regionalne TVP

Telewizja publiczna jest w złej sytuacji finansowej, bo spadają wpływy z abonamentu. Już odbiło się to na honorariach pracowników TVP – informuje Rzeczypospolita. Najpierw obcięto je o 30 proc. Później zmieniono system ich wypłacania. Np. dotąd współpracownicy otrzymywali je w dwóch transzach, w połowie i na koniec każdego miesiąca. Ale wypłaty za styczeń otrzymają dopiero w lutym.
 
W tym roku z abonamentu ma trafić do Telewizji Polskiej od 90 do 120 mln zł. Prezes Orzeł zaznaczył, że pójdą jedynie na działalność ośrodków regionalnych. Główny ciężar finansowania TVP spadnie na komercyjne przychody telewizyjnej Jedynki i Dwójki. Zmienić, a raczej skomercjalizować na wzór prywatnej konkurencji, ma się także TVP Info.

Prasowcy zapraszają na spotkanie

Dwadzieścia lat temu rozpoczęto likwidację Wrocławskiego Wydawnictwa Prasowego. Dziś wspominamy naszą firmę, nasze Koleżanki i Kolegów i sprawy wówczas ważne. Temu także służą nasze przyjacielskie spotkania. Dzięki życzliwości naszego sponsora – firmy Michael Huber Polska, możemy wspólnie z Zarządem Stowarzyszenia Dziennikarzy RP Dolny Śląsk zaprosić na kolejne spotkanie – powiedział nam Zbigniew Kawalec.

W piątek 22 stycznia 2010 roku o godz. 16.00

w restauracji „Galicja” we Wrocławiu, ul. Piłsudskiego 66 (parter)

W pierwszej części spotkania nastąpi promocja książki „Zawód na minie” red. Romualda Gomerskiego, byłego wieloletniego redaktora naczelnego „Słowa Polskiego”.

Będzie można także kupić (wcześniej wydaną) książkę autorstwa red. Juliana Bartosza – „Ostatnie zapiski zgryźliwego dogmatyka” oraz zbiór aforyzmów red. Brunona Brożyniaka – „Podszczypki”.

Do zobaczenia!

Z noworocznymi życzeniami w imieniu organizatorów

Zbigniew Kawalec

* * *

Prosimy o potwierdzenie udziału: w biurze SDRP Dolny Śląsk – Wrocław, Podwale 62a, tel. 71 341-87-60, e-mail: sdrp.wroc@interia.pl; lub: Zbigniew Kawalec – tel. 71 325-18-69, e-mail: zbigniew1939@wp.pl; Regina Podrez – tel. 71 339-82-25.

Proszę zabrać też 20 złotych składki na skromny catering.

Dziennikarze u arcybiskupa

Od przeszło dziesięciu lat, z inicjatywy wrocławskiej redakcji „Gościa Niedzielnego”, metropolita wrocławski spotyka się corocznie ze środowiskiem dziennikarskim prasy, radia i telewizji. Tak było i w roku bieżącym – 3 stycznia 2010, w kaplicy Metropolitalnego Wyższego Seminarium Duchownego, JE biskup Edward Janiak wspólnie z innymi księżmi celebrowali mszę świętą.

Potem w refektarzu odbyło się spotkanie opłatkowe z Metropolitą Wrocławskim arcybiskupem JE Marianem Gołębiewskim, który wygłosił słowo do dziennikarzy. Mieliśmy okazję połamać się opłatkiem z arcybiskupem i innymi dostojnikami Kurii oraz wzajemnie złożyć sobie życzenia noworoczne.

Lesław Miller

Wigilia seniorów 2009

Doroczne spotkanie wigilijne dziennikarskich seniorów odbyło się 17 grudnia 2009 roku w kawiarni hotelu im. Jana Pawła II. Żurnaliści łamali się opłatkiem i mieli okazję do wspomnień. W wigilii uczestniczyli znamienici goście.

Przewodniczący Oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy RP, red. Jan Cezary Kędzierski, powitał naszego wielkiego przyjaciela – Jego Eminencję Henryka kardynała Gulbinowicza, marszałka Województwa Dolnośląskiego – Marka Łapińskiego, przedstawicielkę Syndykatu Dziennikarzy Polskich – red. Lenę Kaletową i przewodniczącego Oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich – red. Tomasza Orlicza. W spotkaniu uczestniczył m.in. red. Waldemar Niedźwiecki, który przez trzy poprzednie kadencje pełnił funkcję przewodniczącego Zarządu Oddziału Dolnośląskiego SD RP.
 


Kardynał pobłogosławił dziennikarzy i życzył, abyśmy za rok spotkali się w tym samym składzie.

Zdjęcia: Ryszard Godlewski

****

16 grudnia 2009 r. na zaproszenie Oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich gościliśmy na spotkaniu opłatkowym zorganizowanym w Klubie Muzyki i Literatury. Naszym Koleżankom i Kolegom w imieniu SD RP Dolny Śląsk złożyliśmy życzenia świąteczne. (bs)

 

TVP zapowiada likwidację ośrodków regionalnych

Ten rok telewizja publiczna zakończy stratą w wysokości 200 mln zł. Jeszcze nigdy spółka TVP nie notowała na koniec roku ujemnego wyniku finansowego – alarmuje gazeta.pl.

Zarząd TVP prosi ministra skarbu o pomoc i ostrzega, że jeśli ta nie nadejdzie, w przyszłym roku może być zmuszona do: rezygnacji z części misyjnych produkcji, likwidacji niektórych ośrodków regionalnych, dalszej redukcji zatrudnienia (w grudniu kończą się w TVP zwolnienia grupowe, które objęły 403 osoby), ograniczenia inwestycji oraz zaprzestania wspierania produkcji filmowej. Według prognoz KRRiT w przyszłym roku telewizja dostanie nie więcej niż 120 mln zł z abonamentu – informuje dziennik.pl. Wpływy z abonamentu pokryłyby zaledwie siedem procent kosztów funkcjonowania telewizji publicznej.

Henryk Jagodziński (1928 – 2000) Król cyganerii

Urodził się 30 września 1928 roku w Łodzi. Zmarł 1 stycznia roku 2000 we Wrocławiu. Był dziennikarzem, nauczycielem, literatem satyrykiem, żeglarzem, kierownikiem literackim kabaretów, kierownikiem programowo-artystycznym klubów, bywalcem, jeśli nawet nie pałaców, to na pewno Pałacyku, odtwórcą własnych tekstów na wszystkich chyba scenach i scenkach Dolnego Śląska – i nie tylko, współpracownikiem przeszło 50 pism w kraju i za granicą, drukujących Jego fraszki i aforyzmy, autorem przeszło kilkudziesięciu tysięcy skrzydlatych myśli, nade wszystko zaś człowiekiem o otwartym sercu i umyśle.

On – Henryk Jagodziński, nasz przyjaciel i mistrz językowych form krótkich (“sens musi być treściwy” – powiadał), niekoronowany przywódca cyganerii wrocławskiej drugiego półwiecza ubiegłego wieku.
 
To byłoby chyba najkrótsze wspomnienie. Byłoby, gdyby nie to, że Henio pozostał na zawsze nie tylko w naszej pamięci, ale stanowi zarazem cząstkę Wrocławia, jego historii. Na szarym tle politycznych dziejów miasta lat siedemdziesiątych jawi się jako prawdziwy artystyczny cygan indywidualista, który lśni do dziś pełnią blasku szlachetnego kamienia.
 
Byliśmy przyjaciółmi. Jest moją powinnością oddać w słowie tę niepowtarzalną postać. Przybliżyć tym, którzy nie mieli szczęścia Go poznać, przypomnieć żyjącym, którym czas nieubłagany, nowe sprawy przynoszący, dawnych kolegów i przyjaciół w niebyt zapomnienia oddala.
 
 
Ci, którzy Henryka Jagodzińskiego pamiętają, wiedzą, że przyciągał uwagę już samym swym wyglądem. Z rozwianą niesfornie brodą, długimi, gładko do tyłu zaczesanymi włosami, był postacią, którą dnia każdego można było spotkać w jednym z licznych w owych latach klubów i lokali. Najczęściej, oczywiście, w Klubie Dziennikarza na rogu Podwala i Świdnickiej, w Klubie Związków Twórczych w Rynku lub Pałacyku przy Kościuszki. To były miejsca pracy Henia. Zawsze z nieodłącznym notesem i długopisem, czy raczej wiecznym piórem, uwieczniał w miarę upływu godzin przychodzące Mu do głowy refleksje. I tak, gdy wieczorem normalni bywalcy klubów opuszczali lokal ubożsi w portfelu i z szumem w głowie, Henio wychodził bogatszy o własne przemyślenia i z materiałem literackim w postaci nowych aforyzmów i fraszek. Wielu zresztą chętnie dosiadało się do mistrza, nie żałując nawet grosza na napoje, byle uczestniczyć w akcie tworzenia i oczyma profana śledzić, jak powstaje sztuka! Niektórzy tylko krzywili się nieco, gdy po owym zauroczeniu sięgali do portfela i stwierdzali znaczące ubytki. Tych jednak – jak wspomina Tadeusz Zimoch, również dawny bywalec klubów i zarazem sympatyczny brydżowy kumpel – pocieszał Henio dobrotliwie: „Nie martwcie się, kto ze mną traci, ten i tak zyskuje”.
 
Taki właśnie był Henio. Na serio zafrasowany życiem i tym, co się wokół działo, a zarazem na dużym towarzyskim luzie, gdy rzecz dotyczyła Jego osoby. Praca Henia polegała nie na pisaniu – to był efekt pracy – a na myśleniu. Dlatego, bacznie obserwując rzeczywistość, mógł na niezorientowanych sprawiać wrażenie boskiego leniucha, co to nie sieje i nie orze. W notce biograficznej o sobie, zamieszczonej w roczniku magazynu satyrycznego Karuzeli za rok 1971 napisał:
 
Urodziłem się, więc jestem, jestem, więc myślę. Wielu myśli, że myśli, ale nic więcej. Ja myślę, że myślę więcej, bo mi za to płacą; niewiele wprawdzie – jako że myślenie wciąż ma ogromną przyszłość, ale nie ma żadnej teraźniejszości – zawsze jednak. Jestem małomówny, ale daję dużo do myślenia. Szanuję czas czytelników, oszczędzam papier i nie przemęczam się”.
Z ulicy Brzozowskiego w Łodzi przeprowadził się Henryk Jagodziński do Wrocławia w roku 1952. Z urodzenia łodzianin, stał się w ten sposób już na całe życie z wyboru wrocławianinem. Nie żałował tego nigdy.
 
Studiował na wydziale matematycznym Uniwersytetu Wrocławskiego. Później przez trzy lata uczył matematyki w szkole średniej. I na studiach, i w szkole nie obyło się bez kłopotów. Niekonwencjonalny był Henio zarówno jako student, jak też jako pedagog. W prasie studenckiej krytykowano Jego bujny zarost, dobrotliwie podając adres najbliższego fryzjera. Henio pozostał nieugięty, budząc już w tamtych latach swym strojem i wyglądem posądzenia o chęć walki… z ustrojem. Zamieściło ową krytykę Życie Uniwersytetu w nr 13 w październiku 1953 roku. W szkole jako belfer naraził się zaś zasuszonemu gronu pedagogicznemu obroną ucznia, któremu obniżano stopnie z przedmiotów, bo nosił… długie włosy! Po latach były pedagog opowiadał mi co prawda inną wersję wydarzeń. Opuścił szkołę, gdyż Jego dowód na podobieństwo trójkątów nie bardzo przypominał klasyczny wywód na ten temat. “Tu jest równo, tam jest równo, dlaczego nie miałyby być podobne?” – miał stwierdzić Jagodziński przy osłupiałym wizytatorze. Znając Henia, przypuszczam, że obie wersje są bliskie prawdy. Miłość do matematyki, jak również i posądzenia o kpiny z najlepszego z ustrojów miały mu odtąd towarzyszyć przez całe życie.
 
W 1975 roku przybywa do niego z Łodzi matka i aforysta przeprowadza się wraz z nią z ulicy Mieleckiej na Drukarską 22, gdzie zamieszkiwać będzie aż do śmierci. To właśnie w początku lat siedemdziesiątych poznałem Henryka osobiście i znajomość zmieniła się wnet w przyjaźń. W mroźny dzień Nowego Roku, po sylwestrze, który Henryk spędził jako konferansjer i wodzirej na noworocznej zabawie w dawnym PDT przy ul. Świdnickiej, ja zaś na sylwestrowym koncercie jako konferansjer, umówieni byliśmy na Dworcu Głównym o godzinie… piątej rano, by pojechać na tzw. spotkanie z twórcą, kameralny wieczór klubowy, do Międzylesia nad czeską granicę. Henio jako twórca, ja jako dziennikarz prowadzący spotkanie. Nikt z nas, rzecz jasna, nie wierzył, że ten drugi – po tak intensywnej nocy – przybędzie… Ale poczucie obowiązku nakazywało się stawić.
 
Jakież było zaskoczenie nas obu, gdy na pustym przydworcowym placu spotkaliśmy się w ów mroźny poranek. Od tej pory wiedzieliśmy, że możemy na siebie liczyć. Różnie potem potoczyły się nasze losy, ale nigdy się na Heniu nie zawiodłem. Mimo iż z biegiem lat był coraz bardziej chory, potrzebował wypoczynku i po wypadku ulicznym – gdy na przejściu dla pieszych, przy zielonym świetle, potrąciło go auto – miał kłopoty z poruszaniem się, dom Jego był gościnnie otwarty dla przyjaciół o każdej porze dnia, a dla mnie, gdy wpadałem po latach z miejscowości o setki kilometrów oddalonych – nawet w nocy.
 
Rozmawiałem z prof. drem hab. Joachimem Glenskiem z Instytutu Nauk Społecznych, kierownikiem Katedry Komunikacji Społecznej i Dziennikarstwa Uniwersytetu Opolskiego. Jest on autorem imponującej Wielkiej encyklopedii aforyzmów, w której nie zabrakło też miejsca dla Henia Jagodzińskiego. Wysoko ocenił dorobek Henia, żałował, że nie zdążył poznać Go osobiście. Ale dotarłem też do wcześniejszej pracy prof. Glenska, Współczesnej aforystyki polskiej – antologii 1945-1984, wydanej w 1986 roku przez Wydawnictwo Łódzkie. Prezentując wybór aforyzmów H. Jagodzińskiego na podstawie pism Karuzela (gdzie Henio debiutował w 1956 roku), Szpilki, Sigma, Sprawy i Ludzie, Kalendarza Wrocławskiego, oprócz notki biograficznej, w obszernym wstępie przedstawiającym dzieje aforyzmu i ludzi aforyzmy tworzących, na str. 21 napisał: “Odnotowujemy powstanie wrocławskiej szkoły aforystycznej pod egidą Henryka Jagodzińskiego, szczycącej się już kilku zbiorowymi nagrodami”.
 
Z tej szkoły, powstałej w 1972 roku, Henio był szczególnie dumny. Pamiętam te zajęcia. Każdy dostawał kajecik i temat do opracowania. Na określone hasło należało ułożyć możliwie wiele sentencji, skojarzeń, złotych myśli czy też, jak to nazywał Henio – “przebłysków”. Po prostu – aforyzmów. Praca była umysłowo mordercza, bo dopiero, gdy już coś powstało i każdy dumnie prezentował swój intelektualny dorobek, zaczynała się katorga. Wszystko trzeba było cyzelować, poprawiać, przerabiać, a w wielu wypadkach na koniec wrzucić do kosza! Ale trud się opłacał. Kilku z Jego uczniów stało się cenionymi aforystami.
 
Przez lata też mistrz wraz z uczniami organizował Kwietnicę Satyryczną. Były to prezentacje dorobku aforystycznego. Nie obyło się w ich trakcie bez akcentów społecznych. Przyznawano mianowicie nagrody za bubel roku. Tak uhonorowano kiedyś m.in. słynne przejście podziemne, zbudowane  w z d ł u ż  ulicy Świdnickiej, a nie w poprzek, jak nakazywałaby logika. Do owego przejścia miał zresztą Henio szczególnie emocjonalny stosunek. On, który w owym czasie nie miał jeszcze żony – Krystynę poznał o wiele później – ujął się za ciężką dolą matek. Kobiety te w żaden sposób schodów do przejścia prowadzących pokonać nie mogły, gdyż zapomniano wybudować… prowadnic dla wózków! Planował nawet Henio w “czynie społecznym” z okazji 1 kwietnia samemu takie prowadnice wmurować, ale życzliwi odradzili Mu ten czyn. I bez tego miał sporo kłopotów z ówczesną rzeczywistością.
 
Jego pisanie budziło, rzec można, uczucia ambiwalentne. Chyba dlatego szybciej doczekał się fraszkopisarz odznaki Zasłużony Pracownik Morza, niż uznania za trud literacki. A znał doskonale wartość tego, co tworzył. Dumny był, gdy osiągnięcia Jego zostawały zauważane i doceniane, jak było choćby w wypadku zdobycia pierwszego miejsca na turnieju w Bogatyni, co wiązało się z otrzymaniem zaszczytnego tytułu “króla łgarzy”. Wielokrotnie również spotykały Henryka wyróżnienia na legnickim Satyrykonie, tradycyjnym festiwalu satyry. Sukcesy towarzyszyły gościnnym występom w kabarecie Elita u boku Andrzeja Waligórskiego, czy też prezentacjom kabaretu literackiego My, którego był literackim kierownikiem i z którym to, jak mi donosił radośnie w liście z 14 listopada 1989 roku, występował w wielu miejscowościach Polski. Mniej szczęścia miał do oficjalnych, urzędowych odznaczeń. Nagroda resortowa prezesa RSW Prasa-Książka-Ruch “Za zasługi dla rozwoju satyry na Dolnym Śląsku” stanowi tu zaszczytny wyjątek.
 
Również i wydawnictwa nie rozpieszczały Henryka. Dopiero w 1991 roku oficyna Żywe Słowo wydała pod redakcją Zdzisława Swędzioła w nakładzie 20 tys. egz. tom aforyzmów H. Jagodzińskiego Przebłyski wyborne, wybór ok. 6000 skrzydlatych myśli. W planie wydawniczym wspomnianego edytora był następny tom Fraszki i takie inne –niestety, nie zdążył się ukazać. Sympatycy twórczości Henryka mają okazję zetknąć się z Jego fraszkami w antologii Fraszki polskie autorstwa Józefa Bułatowicza, literata aforysty i fraszkopisarza. Wydany w 2003 roku zbiór zawiera 24 fraszki pióra Henia.
Tylko wyjątkowo cierpliwi i pilni mogą dotrzeć do archiwalnych numerów Słowa Polskiego, w którym to dzienniku przez lat 40 drukował swe myśli nieżyjący już autor. Efemerydą jest wydany z okazji 30-lecia Klubu Dziennikarza we Wrocławiu Merkuriusz Klubowy Extraordynaryjny, bogato zdobiony fraszkami Henryka. Również wydawnictwo specjalne na 50-lecie Słowa Polskiego (rok 1995) zawiera prawie na każdej stronie Jego “przebłyski” przygotowane specjalnie na tę okazję.
 
Za osobistą zasługę poczytuję sobie, że mogłem przed laty zwrócić uwagę wydawców gazety Samo Życie, dwutygodnika (wcześniej miesięcznika) wydawanego w języku polskim w Niemczech, na twórczość Henia. Od 1997 roku aż do śmierci stał się lubianym i cenionym współpracownikiem tej gazety, a Jego “myśl miesiąca” zdobiła winietę każdego numeru. Podobnie trafił też Henryk “pod strzechy” dzięki red. Lesławowi Millerowi, dyrektorowi Agencji Wydawniczo-Reklamowej “Prasa-Radio-Telewizja” we Wrocławiu, który pozyskał Henryka do współpracy z wydawanymi na Dolnym Śląsku gazetami gminnymi.
 
Henryk Jagodziński był, jak by to dzisiaj określono, postacią medialną. Znakomicie prezentował się na estradzie i na scenie, błyskawicznie nawiązując kontakt z publicznością. Potrafił a vista stworzyć aforyzm na temat rzucony z sali. I potrafił też dowcipnie odpowiedzieć, nie obrażając przy tym nikogo, nawet jeśli pytanie do najmądrzejszych nie należało. No bo co można było odpowiedzieć na pytanie: “Jak się pisze aforyzm?”. “Bierze się długopis, kartkę papieru, siada przy stole i… zapisuje mądrą myśl” – tłumaczył spokojnie Henio. “A skąd się bierze mądra myśl?”. “A, to już pytanie nie do mnie, ja tylko tłumaczę, jak powstaje aforyzm” – replikował z uśmiechem satyryk.
Nieśmiertelne myśli miały bardzo ziemską genezę. Wyrastały z sytuacji, stanowiły komentarz do aktualnych wydarzeń. Stąd też i wspomniane kłopoty mistrza aluzji z ówczesną cenzurą. Bo jak można przypuszczać, iż władza się nie obrazi, gdy w odpowiedzi na wszechobecną wtedy w mediach “propagandę sukcesu” Henryk skromnie napisał: “Dwa razy dwa już jest cztery, a będzie jeszcze lepiej”. Albo gdy do peanów na cześć agenta PRL, kapitana Czechowicza, który nie za bardzo tajne informacje z rozgłośni polskiej radia Wolna Europa zbierał dla służb specjalnych, wysmażył Henryk następujący komentarz: “Rozszyfrowano asa, okazał się dupkiem żołędnym”. Nie wspomnę już o czytelnym dla wszystkich: “W pewnym kraju na ministra spraw wewnętrznych powołano internistę – ustrój niedomagał”. Zabawnie wyszło, bo ministra wnet zmieniono, a Henio pozostał, choć w czasie stanu wojennego nie mógł już swobodnie myśleć, tzn. pracować; zamknięto go, przepraszam –  z a t r u d n i o n o  w portierni wydawnictwa prasowego, by wydawał klucze spieszącym do pracy dziennikarzom. Miał więc, bądź co bądź, stanowisko kluczowe. Podejrzewam jednak, że nie o taką karierę mu chodziło! Usiłowano Henia wkomponować w ustrój. “Panie Henryku, cenimy pana satyrę, ale chcemy, by od dziś tworzył pan satyrę pozytywną” – usłyszał raz od jednego z decydentów. “Ha, ha – uśmiał się Henio – to z pana jest lepszy satyryk, niż ze mnie”. I pozostał takim, jakim był, do końca życia.
 
 
Kochał świat i ludzi. Widział wady i słabości. Dobrotliwie z nich kpił, starając się w ten sposób udoskonalić świat i człowieka. Bo w gruncie rzeczy był idealistą. Patrzę na jedno z ostatnich oficjalnych zdjęć Henia zrobione w czasie spotkania opłatkowego dziennikarzy seniorów z ks. kard. Henrykiem Gulbinowiczem. Wymowne jest spojrzenie Henia, baczne, bez śladu uśmiechu. Obok siebie stanęli, mimo różnicy w sposobach głoszenia swych prawd o człowieku, dwaj moraliści.
 
Wracam raz jeszcze do tomu Współczesna aforystyka polska. Znajduję dwa aforyzmy: “Patrzysz – człowiek. Myślisz – kto to? A to człowiek!” To tekst pióra Henia Jagodzińskiego. Drugi brzmi: “Chrońmy się pogardy dla kogokolwiek, nawet dla najgorszego, bo to jest  j e s z c z e  człowiek, aż… człowiek”. To słowa prymasa ks. kard. Stefana Wyszyńskiego. I tak to Henio prześmiewca dołączył do długiego szeregu myślicieli i moralistów. Bo właśnie z wrażliwości na los człowieka, z zadumy nad jego przeznaczeniem, filozofowie i moraliści stali się aforystami. Do nich należał i Henryk Jagodziński. Takim pozostanie dla potomnych.
 
Wojciech W. Zaborowski
* * *
Rok 2000 był dla Henryka datą magiczną. Bardzo chciał go doczekać. I stało się – zmarł 1 stycznia tegoż. Spoczywa na cmentarzu Grabiszyńskim we Wrocławiu.
 
 

10 lat bez Henryka Jagodzińskiego

Z nowym tysiącleciem, tysiące nowych nadziei, ale cóż – termin”. Te słowa, to jeden z dwóch ostatnich aforyzmów (zwanych przez autora „ przebłyskami”), które napisał Henryk Jagodziński, twórca wrocławskiej szkoły aforystów, a jednocześnie współpracownik Słowa Polskiego, 30 grudnia 1999 roku, dwa dni przed śmiercią.

Umysłowo jak zawsze błyskotliwy, choć fizycznie bardzo już słaby Henio, lękał się magicznej dla niego daty 2000 roku i jakby przeczuwał, że już jej nie przeżyje. Dane mu jednak było, choć jeden tylko dzień, cieszyć się radością Nowego Roku. Tego samego dnia napisał też Henio, poruszony śmiercią Jerzego Waldorffa : „Pan Bóg robiąc remanent tysiąclecia powołał Jerzego Waldorffa jako konsultanta spraw polskich”. Jeśli Waldorff, walczący zawsze o właściwe miejsce w życiu narodu dla muzyki i szerzej – polskiej kultury – jest od tych spraw boskim konsultantem, to Henio z pewnością został w zaświatach doradcą od słowa polskiego. Tego w cudzysłowie , jako że 40 lat publikował swe „przebłyski”, fraszki i felietony w dolnośląskim „Słowie Polskim”, jak też i tego normalnego słowa. Swymi filozoficzymi, dobrotliwie ironicznymi aforyzmami na temat człowieka i czasów, w których mu przyszło żyć, uczynił je nieśmiertelnym. Wielokrotnie byłem świadkiem, jak słowo pod piórem Henia stawało się aforyzmem, wpisywanym natychmiast do notesu, z którym Henio nigdy się nie rozstawał.

Jak słusznie stwierdza we wstępie do antologii „Współczesna aforystyka polska” wybitny badacz dziejów aforyzmu prof. Joachim Glensk, aforyzm, mimo iż swą genezą sięga starożytności, należy do najmniej zbadanych form literackich. „Aforyzm – zwięzłe zdanie wyrażające jakąś myśl filozoficzną, moralną lub regułę życiową”, jak głosi definicja w słownikach języka polskiego, nie cieszy się nadmiernim zainteresowaniem ani teoretyków literatury, ani też jej historyków. Stosunkowo najwięcej uwagi poświęca mu jeszcze krytyka literacka, ale raczej w aspekcie przedstawiania biografi twórców, niż badania zawartości utworów. Czyżby winni byli sami autorzy? Jeśli bowiem Henryk Jagodziński stwierdza żartobliwie, że „gdy aforysta się streszcza, nie ma właściwie już nic do powiedzenia”, to co tu badać? Szczególnie, gdy i w innym miejscu twórca powiada: „Aforyzm – utwór, w którym pointa leży na początku, a dalszego ciągu w ogóle nie ma”.

Niestety, nie tylko krytyka niepoważnie traktowała owe finezyjne, przewrotne nieraz, zawsze jednak pełne mądrości, literackie słowne cacka. Przez długi czas wstrzymywano się przed przyjęciem Henia w szeregi Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich i Związku Literatów Polskich. „Co to za utwory, jedno zdanie” – z lekceważeniem odnoszono się do tej najmniejszej formy literackiej. „Ale jakie!” – odparowywał autor. „Proletariusze wszystkich krajów łączcie się – to też tylko jedno zdanie, a chyba nie powiecie, że bez znaczenia”. Nie powiedzieli, i w ten sposób Henio, stał się nie tylko bywalcem klubów, ale i członkiem stowarzyszeń twórczych.

Bogactwo duchowe mistrza nie zmieniało się jednak niestety w nadmierne dobra materialne. Wynaleziony przez Fenicjan pieniądz bardzo niechętnie wędrował do kieszeni twórcy. Powód był prosty. Aforymy Henryka niektórzy naczelni redaktorzy skłonni byli wyceniać w … centymetrach kwadratowych zajmowanej w gazecie powierzchni, a nie jak produkt literacki. Finansowe efekty podobnej kalkulacji były dla Henia opłakane. A bywały takie chwile, że wisiał nad nim i zakaz publikacji. Bo jak można niebezpiecznie ośmieszać sługi aparatu bezpieczeństwa rządzącej wówczas partii (dla przypomnienia – PZPR) i w aforyźmie pt. „O pewnym donosicielu” wprost stwierdzić: „raz nie doniósł, zesrał się po drodze”.

Twórczość Henryka Jagodzińskiego to kontynuacja dokonań znakomitego satyryka i liryka Stanisława Jerzego Leca, którego aforyzmy znane są daleko poza granicami Polski, podobnie jak i Wiesława Brudzińskiego. Pilni szperacze tej formy literackiej doszukają się aforyzmopodobnych sentencji w twórczości romantyków polskich A. Mickiewicza, J. Słowackiego, Z. Krasińskiego. Mało kto też wie, że i we Frankfurcie nad Menem ukazała się w 1974 roku antologia polskich aforyzmów z ub. wieku pod literacką redakcją satyryków J. A. Marianowicza i R. M. Grońskiego zatytułowana „Denkspiele. Polnische Aphorismen des 20. Jahrhunders”.

Ok. 60 tys. aforyzmów Henryka Jagodzińskiego wydrukowanych w ciągu przeszło pięćdziesięciu lat pracy w ponad 50 czasopismach krajowych i zagranicznych stanowi trwały dorobek w dziejach polskiej aforystyki. Dwa miasta mogą być szczególnie dumne z osoby Henia. Pierwsze to Łódź, w której się urodził 30 września 1928 roku i której to satyryczny dwutygodnik „Karuzela” przez lata ubogacał swymi fraszkami i aforyzmami. Drugie to ukochany przez niego Wrocław, do którego przeniósł się w 1952 roku. Tu też po studiach na Wydziale Matematycznym Uniwersytetu Wrocławskiego przez kilka lat nauczał młodzież szkół średnich. Był niekonwencjonalnym zarówno studentem, jak i nauczycielem. Jako student zbierał cięgi w prasie komunizujących studentów za zbyt bujny zarost. Jako nauczyciel zaskoczył wizytatora niezwykłym, jak na matematyka, dowodem na podobieństwo trojkątów: „ Tu jest równo, tam jest równo, czemu by nie miały być podobne?”

Zaskakiwał do końca życia. Najbardziej, gdy dziesięć lat temu, 1 stycznia 2000 roku nagle przeszedł do nieśmiertelności.”..Tysiące nowych nadziei, ale coż termin!

Henryk Jagodziński – Król Cyganerii. Wspomnienie

Tekst: Wojciech W. Zaborowski