Zmarł Ryszard Lechki

Rodzinie i  Przyjaciołom Zmarłego wyrazy głębokiego współczucia składają koleżanki i koledzy ze Stowarzyszenia Dziennikarzy RP Dolny Śląsk

„Wszystkie Ryśki to fajne chłopaki…”. Znałem jednego, który był fajniejszy. Znałem… Był… Trudno pisać o Ryśku w czasie przeszłym. Trudno, bo słyszę Go jeszcze, gdy po raz kolejny proponuje spotkanie, bo przyszedł Mu do głowy nowy, świetny pomysł.

Rysiek nigdy nie był dziennikarzem, choć z naszym środowiskiem związał się na przynajmniej trzy dziesiątki lat. Był organizatorem i co ważniejsze pomysłodawcą.

Zaczynał w Klubie Studenckim „Pałacyk”, z którego przeszedł do Ośrodka Kultury i Sztuki we Wrocławiu, by na początku lat 80. trafić do Klubu Dziennikarza na fotel szefa. Dziś mało kto pamięta, ale to właśnie Rysiek sprawił, że do Wrocławia zawitał jeden z najwybitniejszych dziennikarzy na świecie Bob Woodword, którego Rysiek ściągnął na spotkanie z wrocławskimi dziennikarzami. 

Stan wojenny zdemolował wszelkie struktury w środowisku. Przed Klubem stanęło widmo upadku. To wtedy powstało Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Dziennikarzy, które na swoje barki wzięło utrzymanie Klubu. Na jego czele stanął oczywiście Rysiek. Klub się ostał, a TSKD ku zdziwieniu wszystkich wzięło się za budowę ośrodka dla dziennikarzy w Kudowie-Jakubowicach. Na szefa inwestycji Rysiek ściągnął zmarłego przed rokiem Zbyszka Pudysa i mimo wszelkich przeciwności – był to już czas transformacji – ośrodek powstał.

I wtedy Rysiek uznał, że czas poświęcić swoją uwagę telewizji. Z grupą entuzjastów zaczął organizować we wrocławskim ośrodku TVP tzw. „piątkę”, która szybko zdobyła popularność u widzów, ale równie szybko zeszła z ekranu, bo wkroczyła wielka polityka a do niej Rysiek serca nie miał.

Związał się wówczas z niemiecką „Burdą”, która wtedy wchodziła do naszego kraju i właśnie Ryśka postawiła na czele swojej spółki w Polsce.

Jakoś w tym samym czasie, ponieważ ciągle Go nosiło, wymyślił klub. Klub Dolnoślązaków w Warszawie. Politycy, biznesmeni i artyści rodem z Dolnego Śląska przez wiele lat raz na kwartał spotykali się w warszawskim Klubie Bankowca. Lobby było to potężne. Przewinęło się przezeń ponad 300 osób.

Po zakończeniu misji w „Burdzie” Rysiek postanowił wreszcie przejść na swoje i założył własną agencję reklamową. Wychodziło Mu raz lepiej, raz gorzej, jak to na naszym chybotliwym rynku.

Kiedy szło nie najlepiej, Rysiek uciekał do swojego Przemiłowa, w którym stworzył sobie niewielki azyl na odpoczynek i szukanie nowych pomysłów.

Jakieś dwa lata temu przyplątała się do Niego dziwna choroba, której nikt nie mógł do końca zdiagnozować. Kiedy wreszcie, w kwietniu tego roku, odkryto przyczynę dolegliwości, było już za późno…

Zostawił Rysiek wspaniałą żonę Danusię oraz Kasię i Tomka, z których był nieustająco dumny. Zostawił też nas – kolegów i przyjaciół, z którymi przez ostatnie półwiecze nigdy nie zerwał kontaktów.

Zwykle wczesną jesienią umawialiśmy się na grzyby, a trzeba wiedzieć, że Rysio pięknie umiał opowiadać o swoich zbiorach prawdziwków, choć w koszyku były tylko jakieś mizerne opieńki. W tym roku już na grzyby nie pojechaliśmy, mimo że tak wspaniale obrodziły. W przyszłym też nie pojedziemy. Żal…

Andrzej Bułat