Przelewająca się przez Polskę fala roześmianej, rożnojęzycznej i wielobarwnej młodzieży, która nawiedziła Kraków podczas Światowych Dni Młodzieży, pozostawiła po sobie jak najbardziej sympatyczne wspomnienia. Goszczący w Polsce młodzi ludzie w większości odnieśli zapewne pozytywne wrażenie o Polsce i jej mieszkańcach, stając się przy okazji ambasadorami naszego kraju.
Moje pokolenie już raz przeżywało podobne uniesienia, przeszło 60 lat temu, w 1955 roku. Nie w Krakowie, a w Warszawie, i nie Kościół był ich organizatorem, a zajadle go zwalczająca ówczesna władza. Jako młody mieszkaniec stolicy, wraz z rówieśnikami chłonęliśmy światowe spotkanie (festiwal) młodzieży demokratycznej, biegaliśmy z notesami, by zbierać od egzotycznych często gości autografy. Festiwal odbywał się pod hasłem obrony pokoju, zagrożonego podobno przez światowy imperializm, a bronić go miały postępowe siły całego świata pod przewodem Związku Radzieckiego, ze szczególnym uwzględnieniem młodzieży, którą na pierwszą linię owej walki wypychano, wmawiając jednocześnie, że to od niej losy pokoju zależą.
„Naprzód młodzieży świata!” – śpiewaliśmy w szkołach na każdym porannym apelu, by zakończyć hymn światowej młodzieży słowami: „Hej, kto młody, pójdź z nami i walcz!”. Zarówno dekoracje zakrywające w Warszawie wojenne ruiny, jak i odpowiednio dobrane hasła o umiłowaniu pokoju, nawiązywały do owej walki, więc i uczestnicy festiwalu często obok autografu dorysowywali wypożyczonego od Pablo Picassa gołąbka – ówczesny symbol walki o pokój.
Tamten festiwal pozostawił materialne ślady międzynarodowej młodzieżowej więzi: po naszym żoliborskim podwórku niebawem biegały przy boku paru białych samotnych mamuś kolorowe dzieci, przypominające udział w festiwalu, broniącej pokoju, młodzieży z Azj i Afryki. Festiwal się skończył, a walka nadal była zacięta… „Bije już walki godzina”, jak to wtedy śpiewano. Niestety, tym razem akcja „W” nie oznaczała walki o wyzwolenie, a … zwalczanie chorób wenerycznych.
Jan Pietrzak pytał w jednym ze swych kabaretowych wystąpień, wspominając cytowany hymn Światowej Federacji Młodzieży Demokratycznej zwrócił uwagę na pewną niedorzeczność: „Jak można naprzód, skoro nie wiadomo w jakim kierunku?”. A Jan Kaczmarek z kabretu „Elita” prezentując opowieść o wędrującej do słonka biedronce, kończył, że – co prawda – nigdy nie dojdzie do celu, ale istotny jest nie cel, a nieustanne… maszerowanie.
Pisząc o młodzieży poganianej do marszu naprzód, wspomnieć muszę o spotkaniu „trzeciego stopnia”, jakże różnym od opisanych uprzednio, a zorganizowanym tym razem przez charyzmatycznego społecznika, Jurka Owsiaka. W tym roku, po raz drugi już uczestniczyłem w kostrzyńskim festiwalu rockowym. W małym nadodrzańskim mieście liczącym na codzień niespełna 20 tys. mieszkańców, przez kilka dni i nocy bawiło się ok. pół miliona młodych (nawet starsi uczestnicy byli wyraźnie młodzi duchem). Był to doskonale zorganizowany międzynarodowy festiwal. Nie trzeba było głosić żadnych propagandowych haseł, ani zachęcać do jakichkolwiek marszów. Młodzież, i to nie tylko europejska, po raz już 22 spontanicznie wybrała kierunek na Kostrzyń. I – wbrew powtarzanym co roku obawom – obyło się bez poważniejszych incydentów. Okazuje się, że młodzież potrafi.
Historia ukazuje różnorodne modele aktywności młodzieży i jej uczestnictwa w życiu społecznym. Życzliwe towarzyszenie jej we właściwym wyborze, to zadanie nie tylko dla rodziców, pedagogów, polityków, ale również i dla mediów, czyli nas – dziennikarzy. Nie wystarczy bowiem powiedzieć: „naprzód!”. Niestety, wielokrotnie taki właśnie program usiłowano narzucać młodzieży (i nie tylko jej).
Wojciech W. Zaborowski