„Powróćmy jak za dawnych lat…”

Panta rei – wszystko płynie! Tyle się wokół nas w ciągu minionych lat zmieniło. Nie ma już księgarni na rogu ulic Piotra Skargi i Podwala, zniknął pobliski kosk z gazetami, kosmetykami i wyrobami tytoniowymi.Pozostaliśmy na szczęście my, przynajmniej tego piątkowego popołudnia 18 września, gdy jako grupa weteranów medialno-dziennikarskich dawnego wrocławskiego wydawnictwa prasowego RSW podążaliśmy na spotkanie do naszego byłego prasowego bufetu, a od lat już wykwintnej restauracji „Wall Street”. Jej magnetyczna siła „przyciągania dziennikarzy starszego pokolenia” – jak to ujęli nigdyś autorzy drukowanej przez „Politykę” sondy o wrocławskich pubach i restauracjach, wynika niewątpliwie nie tylko z jakości serwowanych potraw, ale również z klasy i uroku Doroty Zawadki, od lat prowadzącej bliski nam wspomnieniowo obiekt gastronomiczny.


Nakarmi i napoi, do tego urokliwa Dorota Zawadka

Tłoku nie było. Niestety! Doliczyłem się niespełna trzech dziesiątek Koleżanek i Kolegów. Pomijając nawet naturalne ubytki w osobowym składzie, wynikające z upływu czasu i niezmiennych praw biologii, nieobecności wielu osób nie potrafiliśmy sobie wytłumaczyć. Tym bardziej, że na spotkania seniorów przychodzi rokrocznie o wiele więcej Kol. Kol., choć w sumie seniorów jest przecież mniej, niż wszystkich byłych i aktywnych pracowników dawnej RSW! Może niektórych zniechęciła czekająca po pożegnaniu lata jesień i w ten sposób chcieli zaprotestować przeciwko przemijaniu?

Tym bardziej jednak radośnie witaliśmy się ze wszystkimi, którzy nie zapomnieli własnego życiorysu i na doroczne spotkanie przybyli – często nawet z daleka!

Krótka relacja ze spotkania, nawet w połączeniu z z refleksyjną zadumą na temat przemijania i związanego z tym pożegnania (nie tylko lata!) nie jest co prawda listą obecności, jak tu jednak nie wspomnieć, o uczestnikach, którzy właśnie ową – mimo przemijania – nieprzemijającą atmosferę radosnego obcowania w dawnym, bliskim nam i tak dobrze znanym kręgu osób, tworzyli.


Zbigniew Kawalec – dyrektor, ale i przyjaciel dziennikarskiej braci

Wymienić więc wypada na początek tych, którym tę imprezę zawdzięczamy. Dyrektor Zbigniew Kawalec, od lat niestrudzony organizator i dobry duch opiekuńczy pracowników podległej sobie przed laty instytucji, stał się dla nas z biegiem lat przyjacielem, a często i powiernikiem w sprawach prywatnych. Inna rzecz, ze nawet jako zwierzchnik RSW, zawsze przejmował się naszymi problemami i można było liczyć na jego życzliwość. Serdecznie powitaliśmy przybycie głównej księgowej dawnego wydawnictwa, kol. Reginę Podrez, która mimo sędziwego wieku aktywnie uczestniczy w każdym naszym spotkaniu. Nie zabrakło przedstawicieli zarządu SD RP, współorganizatorów „Pożegnania”. Zarówno tradycyjnie, a tajemniczo niczym Mona Liza uśmiechnięty sekretarz Bogusław Serafin, jak i rzeczowy, a konkrety lubiący członek zarządu Ryszard Mulek, przybyli na długo przed rozpoczęciem imprezy do siedziby Stowarzyszenia, by dopiąć sprawy formalne, jak również porozmawiać o tegorocznym spotkaniu z piszącym te słowa.


Kol. sekretarz Bogusław Serafin. Za chwilę zejdzie do „Wall Street”


Kol. Ryszard Mulek

Przybycie Kol. Juliana Bartosza wniosło niewątpliwie do spotkania m.in. akcent historyczno-międzynarodowy, a to dzięki tematyce jego książek, (m.in. o A. Hitlerze) rozmowie, która wywiązała się na ten temat przy restauracyjnym ogródku i znanemu nie od dziś temperamentowi polemicznemu wybitnego znawcy spraw niemieckich.


Kol. Lesław Miller – jego nie mogło nie być!

W najbliższym moim otoczeniu znaleźli się Koledzy, z którymi utrzymuję od lat – chciałoby się powiedzieć – codzienny kontakt. Umożliwiają to telefon, internet i nadal aktywne uprawianie dziennikarskiego ogródka. Kol. Lesław Miller, jak pamiętam z dawnego „Słowa Polskiego”, zawsze zawodowo solidny, dyspozycyjny i odpowiedzialny, nie zmienił się pod tym względem i dziś, jako wydawca i red. naczelny „Odrodzonego Słowa Polskiego”. Jasne, że nie mogło go zabraknąć na naszym spotkaniu, podobnie, jak Kol. Czarka Żyromskiego, którego argusowe oko, zarówno wczoraj, jak i dziś, nigdy nie przypuściło w drukarni, sekretariacie redakcji, czy przy lekturze naszych tekstów żadnego błędu, ani stylistycznej niezręczności.

Wspomnienia mej dziennikarskiej młodości wywołało przybycie Kol. Krzysia Kucharskiego z dawnej „Gazety Robotniczej” (dziś „Wrocławskiej”). Przed laty, na przełomie szóstej i siódmej dekady XX wieku, reprezentując dwie różne redakcje, razem wypytywaliśmy aktora Władysława Hańczę o jego teatralne przeżycia, gdy, w związku ze zdjęciami do filmu, mistrz przybył do Wrocławia (note bene przyjął nas w piżamie, odpoczywając w hotelowym łożu).

W interesującą pogawędkę wdałem się z Kol. Waldemarem Marcem, naczelnym i wydawcą „Rzeczpospolitej Trzebnickiej”. Jako posiadacze aparatów „Nikon” tej samej serii, mogliśmy tematykę czysto dziennikarską wzbogacić o obiektywizm (tzn. rozmowę na temat stosowanych do zdjęć obiektywów). A na tym polu, obiektywnego przedstawiania przez obiektyw nieobiektywnej rzeczywistości – Kolega Waldek ma osiągnięcia wręcz rewelacyjne!

Pierwszy obiektyw Rzeczypospolitej Trzebnickiej, Kol. Waldemar Marzec

Jak zawsze z zainteresowaniem słuchać można było Kazimierz Burnata – literata, dziennikarza, tłumacza, animatora kultury, znającego wartość, ale i względność słowa.

Zamykając to wspomnienie spotkania i spotkanych, niech mi wolno będzie wymienić siedzącą obok mego stolika młodą parę, tzn. zdecydowanie młodszych od nas tu wymienionych: Annę i Jana Aleksandra Drajczyka. Sympatyczna Kol. Anna związana była przed laty z wydawnictwem prasowym, Kol. Jan, działający m.in. w Stowarzyszeniu Chemików Wojskowych RP, jest jednocześnie członkiem SD RP Dolny Śląsk. To właśnie na nich patrząc uświadomiłem sobie, że wprawdzie żegnamy lato, nadchodzi jesień, przyjdzie zima – ale po zimie znów wróci wiosna i… przyroda odmłodnieje. Takie są odwieczne prawa natury. Cieszmy się więc życiem, Koleżanki i Koledzy. Nie omijajcie naszych wspomnieniowych spotkań. I – aby do wiosny!

Kol. Anna i Jan Aleksander Drajczykowie

 


Wojciech W. Zaborowski w obiektywie B. Serafina

Tekst i zdjęcia: Wojciech W. Zaborowski

 

Ratują wojskowe zabytki

Pod koniec XIX wieku wokół Wrocławia wybudowano ponad 60 budowli wojennych. Jedną z nich jest Fort Piechoty nr 9 przy ulicy Pełczyńskiej 33, na wrocławskim osiedlu Lipa Piotrowska, którym do dziś zachował się w dość dobrym stanie. Fundacja Inicjatyw Społecznych i Kulturalnych JEDYNKA tworzy w nim Mobilne Muzeum Militarne.

 

Obiekt, wybudowany w latach 1890 – 1891, już dziś cieszy się dużym zainteresowaniem miłośników miltarów. Podczas Nocy Muzeów odwiedziło go 4 tysiące osób. – Od przyszłego roku, w muzeum planujemy prowadzić „żywe” lekcje historii, głównie dla uczniów wrocławskich szkół – mówi Marek Łaciak, prezes Fundacji Inicjatyw Społecznych i Kulturalnych JEDYNKA oraz członek Stowarzyszenia Dziennikarzy RP Dolny Śląsk. – Ma to być placówka, gdzie będzie można dotykać wszystkie eksponaty, a także przebrać się w mundur wojskowy, zjeść wojskową grochówkę lub nawet wziąć udział w inscenizacji militarnej typu „Światło i dźwięk”. W naszych planach jest również utworzenie sklepu z pamiątkami i małej gastronomii.

 

– Główny schron ma 6 wejść, dwa korytarze, latrynę, studnie i trzy komory wentylacyjne – dodaje Marek Łaciak. – Mieściło się w nim 250 żołnierzy i czterech oficerów. W roku 1914 fort został przebudowany. Wtedy to schron otoczony został betonowym płaszczem, który miał chronić żołnierzy przed pociskami wycelowanymi w fort. Uderzenia amortyzowała żelbetowa płyta, metrowa warstwa piasku i ceglany strop. Podczas przebudowy powstały także 2 wartownie i 3 schrony obsługi. Do dyspozycji żołnierzy, których liczba zmalała do 160, było sześc izb z pryczami, ławami i stojakami na broń. Pomieszczenia były oświetlone i ogrzewane żeliwnymi piecykami. W drzwiach łączących korytarz z izbami żołnierskimi były zamocowane pancerne płyty.

 

Z jednej strony wejścia na teren fortu bronił niewielki strumyk Mokrzyca, a z drugiej betonowe pozycje strzeleckie ze schronami.Betonowe ściany, przypominające mały labirynt, miały za zadanie osłonić żołnierzy od zabłakanych kul. Rozkład twierdzy zaprojektowano tak, żeby ogniem czołowym zamknąć drogę Oborniki Śląskie – Wrocław i przejście przez Widawę. Dodatkowo, na całym przedpolu, można było prowadzić zalewy wodne, bo po zamknięciu jazów na Widawie w ciągu kilku dni rzeka spiętrzała się tak, że woda rozlewała się tuż przed fortem na szerokość ponad kilometra.

 

– Jestem przekonany, że „nasz” fort będzie ściągać wielu miłośników historii i militariów – twierdzi Marek Łaciak. – Wierzę także, że nie zabraknie chętnych, którzy przyłączą się do akcji ratowania zabytkowego fortu. Można to uczynić głosując na projekt nr 25 w ramach Wrocławskiego Budżetu Obywatelskiego 2015. Swój głos można oddać za pośrednictwem internetu na stronie https://www.wroclaw.pl/budzet-obywatelski-wroclaw/projekty-2015 oraz za pośrednictwem kart, które można pobrać ze strony internetowej lub w Centrum Obsługi Mieszkańca przy ul. Zapolskiej 4, pl. Nowy Targ 1-8, ul. Bogusławskiego 8, 10 i al. Kromera 44. Głosować można od 28 września do 12 października br.

(MUR)

Ryszard Mulek i Marek Łaciak Fot. Radek Szewczyk