Motywem przewodnim tegorocznej ekspozycji Leipziger Buchmesse, która jak zawsze zgromadziła nie tylko ludzi pióra (m.in. Günter Grass, Patrick Rothfuss, Amos Oz) ale również prominentów ze świata polityki i kultury, było 50-lecie nawiązania niemiecko-izraelskich stosunków dyplomatycznych : „1965 bis 2015. Deutschland – Israel”.
Z tej okazji na tegoroczne Targi przybyło też 40 autorów z obu państw, a duża część 3.200 imprez targom towarzyszącym, podporządkowana była wspomnianemu tematowi głównemu. Książkowe nowości prezentowało 2.263 wystawców, których stoiska odwiedziło 186 tysięcy osób.
Wszystkie drogi w dniach od 12 do 15 marca 2015 roku prowadziły do Lipska. Również te żelazne. W pociągu, który wyruszył z Frankfurtu nad Menem we wczesnych godzinach rannych, pomalowane postacie, ubrane w fantazyjne, ni to baśniowe, ni historyczne stroje, wyraźnie określały, jaki jest cel ich podróży. Lipsk – gdzie na książkowych targach już po raz drugi spotykali się w Hali nr 1 miłośnicy komiksów. W składzie łączącym Halle z oddalonym o ok. 40 min jazdy Lipskiem trudno było znaleźć wolne miejsce. W widocznym wszędzie sloganie reklamującym tegoroczne Targi nie było ani krzty przesady: „Leipzig liest” – Lipsk czyta. Uzupełnić trzeba, że nie tylko czytał, ale również słuchał i oglądał, gdyż tzw. multimedia dawno już opanowały rynek, nadal tradycyjnie zwany czytelniczym. Najlepszym tego przykładem był szturm młodych przebierańców na wspomnianą już Halę nr 1.
Targi książki w Lipsku swą tradycją sięgają XVII wieku i zawsze były w ścisłej światowej czołówce. W NRD wiosenna ekspozycja stała się od 1952 miejscem spotkań twórców ze Wschodu i Zachodu. I dziś, wielkością i rozmachem lipskie targi ustępują w Niemczech tylko targom książki we Frankfurcie nad Menem. Te we Frankfurcie znam z corocznych ekspozycji od trzydziestu lat, te w Lipsku odwiedziłem po raz pierwszy.
Nie będę ukrywał, że oprócz chęci poznania targowych obiektów i porównania ich z infrastrukturą frankfurcką, głównie interesował mnie odmienny od frankfurckiej cel ekspozycji, jak również, co oczywiste, prezentacja polskiej książki.
Pokaźnych rozmiarów plan przestrzenny Targów, jaki wraz z kartą akredytacyjną trafiał w ręce każdego dziennikarza, ułatwiał poruszanie się po rozległych terenach targowych. Wejść do hal było łatwo, gorzej z ich opuszczeniem. Czy to z powodu dużego napływu zwiedzających (wielu zmęczonych zwiedzaniem odpoczywało… na posadzce), czy też ze względów bezpieczeństwa, aby opuścić połączone ze sobą hale, należało przemaszerować na drugi ich koniec, o zawróceniu do punktu, skąd się rozpoczęło zwiedzanie, nie było mowy! Z powodu ścisku, nie należało to do rzeczy łatwych i zajmowało sporo czasu.
Ale to utrudnienie natury technicznej nie przeszkodziło, rzecz jasna, w bezbłędnym dotarciu do Hali nr 4 i stoiska E500, gdzie około 200 książek prezentował „Das Polnische Buchinstitut Krakau”, czyli, jak można było już po polsku odczytać, krakowski Instutut Książki. Przedstawiciel tego stoiska, Paweł Gorszczyński rodem z Katowic, a zamieszkały w Lipsku, nie musiał mnie nawet przekonywać, że polska książka cieszy się dużym zainteresowaniem. Oblegany przez zwiedzających, miał zaledwie chwilę czasu, by wręczyć mi stosowne katalogi: „The polish book market”, „Neue Bücher aus Polen 59.”, „Leipzig liest polnische Literatur – Texte aus und über Polen” oraz od lat niezmienny zestaw pamiątek – ołówek i notes. Dodał jeszcze informacje, że pozostałe dane mogę zdobyć od Ewy Wojciechowskiej, znanej mi od lat z Targów we Frankfurcie, reprezentującej Instytut Książki, a po cukierki, jeśli chciałbym takowe possać, powinienem udać się do pobliskiego stoiska rumuńskiego, bo polskie takowych nie posiada.
Wybrałem inną opcję i zatrzymałem się na dłużej przy Forum OstSudOst (E505), by uczestniczyć w spotkaniu z drem Piotrem Pazińskim, pisarzem i eseistą, laureatem kilku prestiżowych nagród, autorem powieści „Pensjonat” przetłumaczonej na język niemiecki przez Benjamina Voelkela. W programie Targów takich spotkań z polskimi pisarzami i polską literaturą naliczyłem dziewięć, nie tylko na terenie Targów, ale również w Polskim Instytucie w Lipsku. Jak mi później wyjaśniła Ewa Wojciechowska, to właśnie odróżnia ekspozycję lipską od frankfurckiej. Lipsk nastawiony jest na bezpośrednie kontakty pisarzy z czytelnikami, wszystkie dni są dniami otwartymi, podczas gdy Targi we Frankfurcie przeznaczone są w pierwszej kolejności dla fachowców, czyli wydawców, tłumaczy, mediów.
Ale i w Lipsku można się było zorientować, co zwiedzających najbardziej interesuje na polskim stoisku: literatura faktu, czyli reportaże i… książki dla dzieci, głównie ze względu na wysoki kunszt ilustracji. Jeśli ta tendencja przetrwa, a wszystkie znaki na to wskazują, w trakcie targów frankfurckich może dojść, dzięki nowym umowom, do dalszej promocji polskiej książki.
Przekonamy się jesienią. Do zobaczenia we Frankfurcie!
Wojciech W. Zaborowski