200 DZIENNIKARZY ODBYŁO WYCIECZKĘ ZE STRAŻĄ GRANICZNĄ

Czytaj też: Pierwsi dziennikarze wjadą dziś do strefy przygranicznej

„Uważam, że zgody są wydawane uznaniowo„
– Nikt nie dostał odmowy – mówi rzeczniczka Straży Granicznej Anna Michalska. – Przedstawiciele redakcji zagranicznych oczekiwali dłużej na wjazd ze względu na dodatkowe weryfikacje. Wizyty trwają cały czas, są na bieżąco umawiane, ale było ich mniej w okresie świątecznym.

Dziennikarze potwierdzają, że system działa, lecz nie w każdym przypadku. Bez trudu znaleźliśmy reporterów, którzy co prawda odmowy nie dostali, ale jednocześnie nikt nie poinformował ich o prawie do wjazdu.

– Dwukrotnie zgłaszałem chęć wjazdu. Pierwszy raz tuż po tym, gdy Straż Graniczna ogłosiła taką możliwość, a drugi raz przy okazji wizyty europosłanki Janiny Ochojskiej – mówi Maciek Piasecki, reporter Oko.Press. – Choć w obu przypadkach otrzymałem wstępną odpowiedź, że będę mógł wjechać do strefy w ciągu kilku dni, na co przystałem, to później nikt się już nie odezwał. Kolejny raz nie zamierzam składać wniosku, bo uważam, że zgody są wydawane uznaniowo.

Agnieszka Sadowska z „Gazety Wyborczej” tłumaczy, że z punktu widzenia fotoreporterki ten wyjazd miał sens. – Chciałam zobaczyć, jak ta strefa wygląda pod kontrolą wojska, nawet jeśli do samych wyjazdów nadzorowanych mam negatywny stosunek. Można było pochodzić i fotografować pas graniczny, robić zdjęcia zasieków, patrolujących żołnierzy czy pograniczników.

Sadowska tłumaczy, że podczas wyjazdu funkcjonariusze pytali dziennikarzy, czy chcą zatrzymać się w jakiejś wiosce, by porozmawiać z mieszkańcami. Maciej Chołodowski, z którym reprezentowała „Gazetę Wyborczą”, nie zdecydował się na to. – Nie jest to wyjazd pod pełną kontrolą, sprowadzającą się do tego, że funkcjonariusze pokazują palcem, co ma być fotografowane. Ale nie ma też pełnej swobody, jaką chcielibyśmy mieć w takich miejscach – zaznacza Sadowska.

„Sztucznie wykreowany obraz granicy”
Wielu dziennikarzy w ogóle nie widzi jednak sensu w tego typu wyjazdach ze Strażą Graniczną. – Dla mnie to strata czasu. To są potiomkinowskie wioski w wersji Straży Granicznej – mówi dziennikarz Krzysztof Boczek. – Wolałbym przejść się swobodnie po tym terenie. Żeby nagrać, jak wypychają tych ludzi, którzy płaczą, na kolanach błagają, żeby ich nie odsyłać na Białoruś. Zobaczyłbym, jak im Straż Graniczna każe zostawiać plecaki, żywność, jak im funkcjonariusze niszczą telefony, psują śrubokrętem gniazda ładowania. I potem jak wyrzucają tych ludzi na kilkunastostopniowy mróz. To pokazałbym czytelnikom i widzom, a nie sztucznie wykreowany obraz granicy.

Czytaj też: Godny. Rzecz o Andrzeju Poczobucie, który kuszeniu nie uległ. „Wolność słowa nie ma ceny”

– Nie przypominam sobie dobrego materiału, który powstałby po tych wycieczkach – zaznacza Mariusz Kowalczyk, dziennikarz „Newsweeka”. – Lepszym źródłem informacji są aktywiści, którzy działają przy granicy. Na podstawie ich doniesień dowiadujemy się więcej o bezprawiu, które tam panuje niż z wyjazdów pani Michalskiej ze Straży Granicznej.

Stan wyjątkowy w pasie przy granicy z Białorusią wprowadzony został 2 września i trwał do 2 grudnia. Aby zakaz dostępu do granicy nie przestał obowiązywać po wygaśnięciu stanu wyjątkowego, rząd przygotował nowelizację ustawy o ochronie granicy państwowej. Prawo zakłada teraz, że minister spraw wewnętrznych może wprowadzić zakaz przebywania na terenie przygranicznym w dowolnym momencie, nie określono w nim również limitu czasowego dotyczącego zakazów. Ustawa stwierdza też, że to lokalni komendanci Straży Granicznej decydują, czy i na jak długo wpuścić dziennikarzy na teren objęty zakazem.

(BAE, 14.01.2022)
ŹRÓDŁO: PRESS.PL

(https://www.press.pl)