Forteczny Wrocław

Rzadko kto dziś wie, czym dokładnie jest ambrazura, donjon czy kaponiera. Trochę lepiej jest np. z szańcem czy redutą, ale te określenia w dużym stopniu zatraciły swoje pierwsze znaczenie, uzyskując status patetycznej metafory, głównie literackiej i teatralnej.

Cała reszta, zawierająca mnóstwo terminów, odeszła do szacownego, historycznego lamusa, wraz z materią którą opisywała. A opisywała obronne budowle; warownie, fortece, twierdze czy mury okalające miasta, które współcześnie utraciły praktyczną, militarną przydatność. Dziś ich zachowane pozostałości stanowią świadectwo minionych wydarzeń, nie zawsze pomyślnych, ale kojarzonych z heroizmem, poświęceniem i innymi cnotami żołnierskimi czy obywatelskimi. Zwykle są otaczane opieką konserwatorską i stanowią przedmiot dumy mieszkańców. No i znakomicie funkcjonują w… heraldyce.

W starożytnym republikańskim Rzymie żołnierzowi, który pierwszy wdarł się na mury obleganego miasta, przyznawano niesłychanie zaszczytne odznaczenie – złotą corona muralis. W wiekach późniejszych jej wizerunek zwykle stanowił zwieńczenie herbu miasta, zaś ilość baszt określała jego rangę. Jeszcze później ta symbolika przeniosła się do wnętrza tarczy i tak zostało do dziś. Jest jedną z najczęściej spotykanych na polskich (i nie tylko) miejskich godłach. To mury, wieże bramne, blanki, baszty z chorągwiami itp.

Od kiedy ludzie porzucili łowiecko-zbieracki tryb życia, zamieniając go na bardziej praktyczny – osiadły, budując trwałe siedziby i ich skupiska, stanęli przed koniecznością ich ochrony. Stawiano więc palisady, sypano ziemne wały, kopano obszerne rowy wypełniane wodą, stawiano wreszcie kamienne czy ceglane mury. Wokół rozwijających się, coraz bogatszych miast, w centrach których znajdowały się zamki dla władców lub ich przedstawicieli, powstawały coraz bardziej pomysłowe i gigantyczne fortyfikacje, często noszące charakter twierdz z wojskową załogą i zbrojnymi oddziałami, gotowymi wyruszyć w pole i… atakować.

Takim istotnym miejscem na terenie dzisiejszej Polski był Wrocław, który w roku 1242. po otrzymaniu lokacji (na prawie magdeburskim), doświadczony niedawnym najazdem mongolskim, począł wznosić obronne budowle i czynił to przez następne 200 lat, podobnie jak inne europejskie miasta.

Jednak to, co miało być gwarancją bezpieczeństwa, w dłuższej perspektywie okazywało się uciążliwością, ograniczającą przestrzenny rozwój. Zaś szturmujący posługiwali się nie tylko drabinami, oblężniczymi, ruchomymi wieżami i miotającymi kamienne kule katapultami, ale i innymi skutecznymi wynalazkami. Ten wyścig zbrojeń ciągnął się przez wieki, a skończył się praktycznie wraz ze Średniowieczem, kiedy zaniechano wznoszenia nowych fortyfikacji i obronnych zamków. Pojawiła się bowiem potężna, ogniowa artyleria, której żadne mury nie były w stanie się oprzeć. Nowych nie stawiano, a stare rzadko kiedy okazywały się przydatne.

Akurat dla Wrocławia takimi się stały w roku 1474, podczas wojen o Śląsk. Miasta skutecznie bronili… Węgrzy (poddani swego króla Macieja Korwina), atakowali zaś… Polacy (od królewicza polskiego i króla Czech – Władysława Jagiellończyka). Co, patrząc z dzisiejszej perspektywy, wydaje się dość dziwaczne, ale dowodzi, jakim cennym miejscem była (i jest!) ta kraina, o którą boje toczyły Czechy, Austria, Polska i Węgry.

Prawdziwy, fizyczny koniec obronnych murów Wrocławia nastąpił mocą decyzji Hieronima Bonapartego, dowódcy wojsk napoleońskich, które zajęły w roku 1807 wówczas pruski Breslau. Mury miały zostać zburzone, a fosa zasypana. Mury rozbierano przez… 50 lat, powolutku, głównie traktując je jako źródło budulca dla szybko rozwijającego się miasta, zaś fosę możemy szczęśliwie podziwiać do dziś. Niestety, resztki ocalałych dwóch bastionów, Ceglarskiego i Sakwowego, podziwu raczej nie wzbudzają…

Breslau był jednym z wielu miast III Rzeszy strasznie okaleczonych w czasie wojny, ale jedynym, które ogłoszone twierdzą, broniło się tak fanatycznie i bezrozumnie. Paranoiczny nazista, gauleiter Karl Hanke, nakazał wyburzenie sporej części dzisiejszego placu Grunwaldzkiego pod… lotnisko oraz wielu domów w innych dzielnicach pod gniazda oporu. Bezsensowna, kilkumiesięczna obrona pochłonęła około 100 tysięcy ofiar, spowodowała unicestwienie infrastruktury, zaś 70 procent domów mieszkalnych legło w gruzach. Koniec Festung Breslau oznaczał, niestety, niemal całkowitą zagładę samego miasta, co do tej pory tkwi w pamięci i byłych, i obecnych kolejnych pokoleń jego mieszkańców – po obu stronach granicznej Odry.

Powszechnie używany przez pierwszych, powojennych wrocławian, przybyłych tu nie zawsze z własnej woli, przymiotnik „poniemieckie” nie tylko określał pochodzenie przejętych obiektów czy nawet pospolitych, użytecznych przedmiotów, co zastępczo wyrażał pogardliwy, nienawistny stosunek do pokonanych, choć już nieobecnych, sprawców tylu nieszczęść i zbrodni.

Ponura sława Festung Breslau niejako „przykryła” wznoszoną na przełomie wieków XIX i XX wojskową budowlę, według ówczesnej doktryny inżynierii wojskowej zalecającej zastąpienie obrony zwartej na pierścieniową. Polegała ona, z grubsza biorąc, na otoczeniu centralnej części miasta schronami i punktami oporu dla piechoty i wspomagającej artylerii, towarzyszących im jazów fortecznych na Widawie i Ślęzy, magazynów amunicyjnych, lotniska i bocznic kolejowych. Polscy historycy wojskowości tymi wrocławskimi fortyfikacjami, ogłoszonymi w czerwcu 1910 roku cesarskim rozkazem twierdzą, interesowali się bardzo umiarkowanie.

Dopiero teraz ukazała się książka Łukasza Pardeli i Stanisława Kolouszka – „Twierdza Wrocław 1890–1918” , efekt ich wieloletniej pracy i pasji. Właśnie pasji i chociaż autorzy nie są historykami wojskowości, to ich monografia (termin użyty w podtytule) posiada niezbędne przymioty dzieł zawodowych badaczy, poszukujących informacji i ich okruchów we wszelakich archiwach, publikacjach, memuarach czy prywatnych, zachowanych notatkach itp. To jest zajęcie nużące, które podejmują ludzie przekonani, że ten trud służy czemuś pożytecznemu – przede wszystkim upowszechnianiu i utrwalaniu pamięci o minionych wydarzeniach i ich materialnych śladach. Czyli – historycznej, społecznej świadomości.

Bibliografia „Twierdzy…” liczy 59 pozycji, z przewagą w języku niemieckim, a autorzy prowadzili poszukiwania w archiwach polskich, niemieckich, szwajcarskim i francuskim (rosyjskie są niedostępne), dotarli do niemieckich przepisów technicznych, regulaminów i memoriałów.

Na tej podstawie autorzy dokładnie odtworzyli historię budowy Twierdzy Wrocław, jej kolejnych etapów, stosowanych technologii czy rozwiązań inżynierskich w poszczególnych obiektach. Co istotne, oparli się pokusie wprowadzenia wątków publicystyki politycznej. Piszą co, jak i gdzie zostało zrobione, zaś na pytanie dlaczego starają się nie odpowiadać.

Istotną częścią monografii jest katalog 40 obiektów twierdzy dla piechoty, zawierający ich zdjęcia (stan obecny), poziome techniczne rzuty i lokalizacje (adresy i współrzędne geograficzne) oraz 14 jazów fortecznych. Większość z nich jest udostępniona dla zwiedzających i pozostaje pod opieką Wrocławskiego Stowarzyszenia Fortyfikacyjnego.

Książka, dla czytelników już posiadających pewną wiedzę o fortyfikacjach w ogóle, będzie wartościową pozycją głównie dlatego, że dotyczy obiektu niemal nieobecnego w polskiej publicystyce militarnej, ale też literaturze fachowej. Dla innych może stać się inspiracją do głębszego zainteresowania tą tematyką. Tak czy siak, warto ją mieć, choćby ze względu na urodę typu albumowego.

Śledząc dzieje wrocławskich, kolejnych trzech twierdz, można każdej z nich przypisać jakąś szczególną cechę; pierwszej – wywodzący się ze średniowiecza monumentalizm, drugiej – już nowoczesny funkcjonalizm i zapobiegliwość, ostatniej – tragedię i brak sensu.

Być może ta zapobiegliwość w postaci utworzenia skutecznych, trudnych do zniszczenia fortyfikacji, sprawiła że Wrocławia nawet nie próbowano zdobywać podczas pierwszej wojny światowej. Ocalało miasto, ocalała, choć naruszona czasem, Twierdza Wrocław.

Miejmy nadzieję, że i ona, i inne twierdze już nigdy nie będą potrzebne.

Andrzej Łapieński


Łukasz Pardela, Stanisław Kolouszek,
Twierdza Wrocław 1890–1918. Monografia, Wydawnictwo Via Nova, Wrocław 2017.